Zapisane z dnia na dzień
notatki z dziesięciu pierwszych podróży
dookoła "Ksiąg Jakubowych"
Olgi Tokarczuk,
czytanych w kwietniu 2022 roku.
Planowanie podróży
Czuję w palcach kształt i ciężar kilogramowej torby soli, kiedy wyciągam spomiędzy książek na półce "Księgi Jakubowe". Wystarczyłoby na solenie strawy w długiej wędrówce. Na tytułowej stronie jest informacja i ostrzeżenie zarazem, że jeśli się za czytanie zabierzesz, czeka cię WIELKA PODRÓŻ. To znaczy – one, "Księgi" ciebie zabiorą w WIELKĄ PODRÓŻ.
Wobec "Ksiąg" nie jestem nuworyszem, nie jestem podróżnikiem-ryzykantem, wyruszającym w nieznane. Zapuszczałem się już w ich krainy. Z postacią Jenty odbyłem nawet osobną podróż po opowiadaniu o niej w magazynie New Yorker.
Również za poetką Drużbacką zabrnąłem głęboko w książkę, aż po jej ostatnie listy do księdza Chmielowskiego. Odkryłem, że niemożliwe byłoby poza wyobraźnią Olgi Tokarczuk iść śladami wspólnej podróży pań Drużbackiej i księżnej Kossakowskiej. Za nieksiążkowego życia damy przebywały w nie bardzo lubiących się kręgach, a już rok 1752 musiałby się dziać według dwóch osobnych kalendarzy, żeby poetka z księżną na Ukrainę mogła pojechać.
Jeśli więc wyruszę w WIELKĄ PODRÓŻ, będę spotykał miejsca rozpoznane wcześniej w rekonesansach – ale czy to ułatwi przeprawę?
Podróż Pierwsza,
Okładka.
Okładka "Ksiąg" jest to literacko bogata, barokowa paleta parunastu wersów, koniecznych do przeczytania. Informują one, że treść jest OPOWIADANA PRZEZ ZMARŁYCH, co oznacza, że Autorka pełniła rolę medium.
W pierwszej podróży, szczęśliwie nie przeoczyłem czegoś, co brzmi jak definicja "imaginacji", a przynajmniej jak wyznanie, iż ona JEST NAJWIĘKSZYM NATURALNYM DAREM CZŁOWIEKA.
"Dar naturalny" to chyba dar od Natury. Czym zaś jest Natura? Popularnie rzecz biorąc, rozdzielamy Naturę w jednym zakresie znaczeń od Kultury, a w innym ich wymiarze – od Boskości. Wyznanie owo podpowiada zatem, że IMAGINACJĄ nie przez Boskość został człowiek obdarowany, ale i że w swej Kulturze sam też sobie tego daru nie wypracował. Albo mamy tu odosobnienie jednej imaginacji spośród innych darów człowieczych, albo przypisanie im wszystkim pochodzenia z Natury. Imaginacja byłaby tylko czymś szczególnym, przy tym "największy" nie to samo znaczy, co "najcenniejszy", choć te słowa mogą uchodzić za synonimy.
Że dary ludzie od Natury otrzymali, a nie od dobrego Bozi, to nie są koncepcje satysfakcjonujące wszystkich, nawet chyba nie wszystkich czytelników Olgi Tokarczuk. Naśladowanie formy księdza Benedykta, w treści zatrąca herezją. Uważajcie podróżujący dookoła "Ksiąg" – już przy samym brzegu wpadamy w wir.
Podróż Druga, jeśli wędrować przez elektroniczne wydanie, albo Ostatnia, jeśli przez papierowe,
czyli
Spis treści.
Utwór sam w sobie, nie do pominięcia. W wersji elektronicznej ebooka każdy tytuł rozdziału to aktywny link w głąb książki. Kusi na przykład Tymczasem zaś... w 14-tej części III Księgi Drogi. Tymczasem między czym? – między listem biskupa Dembowskiego, a proroctwami macochy Gitli?
Kto czyta papierowy egzemplarz, tego nie kusi. Znajdzie ten ktoś dopiero na końcu książki przypomnienie wszystkiego, co przeczytał był właśnie i może się nawet zdziwi – Takie faktycznie były rozdziały, gdzieś w środkowych partiach powieści? Ale się w ich odszukiwaniu potrudzi solidnie, bo w Spisie treści nie ma numerów stron. Przeczyta więc Spis jak poemat – bo taka jest jego uroda – i znajomym mu być powinien każdy rebus akcji, wszelka zagadkowa persona, każda enigma czasów i przedmiotów, aluzje żydowskie i chrześcijańskie dygresje, tajemnicze symbole i nazwy. Poemat nie do zrozumienia, bez przeczytania całych "Ksiąg Jakubowych".
Wynika ze Spisu, że Ksiąg Jakubowych jest siedem: Księga Mgły; dalej Piasku; potem Drogi; Komety; Metalu i Siarki; następnie Dalekiego Kraju; i na końcu Imion.
Podróż trzecia,
Prolog.
Wydaje się niektórym, że "Księgi" tu się dopiero zaczynają. Nieprawda, – zaczynają się od okładki. Skoro więc Prolog nie jest właściwym początkiem to czy pierwszym zdaniem jest to o połkniętym papierku? (przy okazji burknę ponuro, że dla idiotów są "Nowe Ateny", zaś księga o Jakubie nie dla nich; to jest obraźliwa w zamierzeniu aluzja, ale szkoda mi czasu na jej wyjaśnianie).
W Prologu nie znajduję wyjaśnienia – jaki papierek, z jakimi słowami i jak trafił do ust Jenty? Domyślam się tylko, że Elisza Szor ma w tym udział. Ale jaki miał zamiar? Co właściwie zrobił staruszce, będącej na łożu śmierci?
– Jenta widzi wszystko.” – w ten sposób się kończy Prolog.
Może ów tajemniczo zapisany papierek miał odwlec jej śmierć, choć podejrzewać też można, że atrament trująco zadziałał.
Podróż czwarta.
Pierwsza wyprawa wielostronicowa.
I. KSIĘGA MGŁY
1752, Rohatyn
Bezbłędny (obłędny) to pomysł dla kształtu całej powieści i dla wrażeń czytelnika, aby prezentację krainy w którą wkracza on z pierwszą postacią rozpocząć po omacku, na ślepo, nie widząco. Nie ma ziemi, nie ma drogi, nie ma horyzontu; ani słońca, ani cieni, ani żadnej rzeczy, która w świecie jest. Czy Jenta, która ponoć patrzy z góry, też widzi morze nieprzenikalnej mgły i nic więcej?
Ta kraina, o której przyszło czytać, jest czy nie jest? Istnieje, czy nie?
"Ł", "ł", "ł" "ł" – postać ks. Benedykta, stojącego na wpół przytomnie na progu domu i oglądającego we mgle "obszarpane poły wypłowiałego wełnianego płaszcza", w który się odział na wyjazd do Rohatyna.
Ksiądz Benedykt, woźnica Roszko i kobyła Kaśka, oraz czytelnik, który omackiem wlecze się za nimi przez cztery pierwsze stronice, nie wiedzą, gdzie są. Jedynie ksiądz słyszy szum przydrożnej rzeki i radzi za tym szumem jechać.
Nie może czytelnik przez omglone oczy księdza patrzeć na okolicę, więc pozostaje mu widzieć ją oczami jego duszy. Włazimy w jego wewnętrzny stan medytacji. Poznamy w tym wnętrzu i trochę domu i nieco dziedzińca, skraj lasu, a także jesienne jabłka, rzekomo w Raju, oraz pięty świętych, oglądanych od dołu z Ziemi. Samiśmy nic nie oglądali, ale wiemy co nieco o przekręconym napisie nad drzwiami i o przydrożnej kapliczce. Mamy ogląd świata po tamtej stronie wzroku. A na zewnątrz jest mgielne NIC.
I nagle, raptownie, z akapitu na akapit wpadamy w tłum ludzi, między domki w rynku i świątynie w Rohatyniu, oglądamy – przymglone jeszcze nieco – mnóstwo postaci, pojazdów, tuziny przedmiotów na stałe i na sprzedaż, rzeczy wystawione przed domy i na targu. Jest ich w Rohatyniu ilość, urodziwość i rozmaitość jak w Macondo. Ale tu zjawiają się czytelnikowi literacko przebieglej niż tam, artystycznie sprawniej tkaną niespodzianką. Biedne Macondo.
Podróży czwartej kontynuacja.
Nadal rozdział 1
1752, Rohatyn.
Różne spostrzeżenia i myśli ks. Benedykta, za którym podążam przez targowisko rohatyńskie. Oczywiście, księżulo nie wie, że jak był pisany, tak jest czytany. Widzę, że pierwszy raz się uśmiechnął – do handlarki pasztetami, które kupował wiele razy i zajadał ze smakiem.
Z antecedencji podróżnych wiem jak ksiądz dziekan wyszedł na zamianie ksiąg z rabbim Eliszem Szor.
Pomyślał: "Gdyby on, ksiądz, był królem, nakazałby jeden dzień pańszczyzny na czytanie przeznaczyć, cały stan chłopski zagoniłby do ksiąg..."
Księżuniu, czytam o twoich myślach trzysta lat później i mam dowody, że to by niewiele zmieniło, prawie nic. Nie w braku czytania tkwi tajemnica idiotyzmu ludzkiego.
Podróż piąta.
Nadal I. KSIĘGA MGŁY
O fatalnym resorze i kobiecej chorobie Katarzyny Kossakowskiej.
"Jest dzień targowy i łososiowa kareta na resorach ozdobiona miękkim złotawym ornamentem, z herbem Potockich wymalowanym na drzwiczkach, ze stangretem na koźle i obstawą mężczyzn w jaskrawych mundurach już od rogatek wzbudza w miasteczku niemałą sensację.(...). Dwie kobiety ukryte w środku pojazdu płyną w nim niczym w drogocennej muszli przez wzburzone wody wielojęzycznego, rozjarmarkowanego tłumu."
I nagle w tej miękkości łososiowej pęka resor!!! Pani Drużbacka wyskakuje z karety wprost w błoto i w tłum, by szukać pomocy. Ogląda świat od Wielkopolski całkiem odmienny i myśli ma zgoła niekompatriotyczne. Spostrzega księdza: "Na zmiłowanie boskie, niechże ksiądz powie, gdzie tu jest dom starosty Łabęckiego! I ani słowa! I milczeć o wszystkim!"
To w kolejności drugi w książce wizerunek poetryi, pani Elżbiety Drużbackiej, nakreślony przez prozetryję, panią Olgę Tokarczuk. Drugi, bo w pierwszym Drużbacka w karecie dostała zgagi podróżnej.
O krwi na jedwabiach
Katarzynę Kossakowską, towarzyszkę poetki w karecie, napotykam będącą w cierpieniach menstruacyjnych.
Czy wszystkich, których w tej WIELKIEJ PODRÓŻY spotkam, poznawać będę w okolicznościach dramatycznych, kłopotliwych, dziwnych?
Jenta, papierek połknąwszy, wzleciała nad łóżko.
Staremu Szorowi spadła czapka z łysej głowy.
Ksiądz Chmielowski wyszedł mi na przeciw rozespany, półprzytomny.
Woźnica jego, młodzieniaszek Roszko, ukazał twarz przez mgłę starczo poszarzoną.
Hryćko gapowato wybałuszał oczy i memlał "bh, bh".
Do Eliszy Szora szło się przez labirynty żydowskiego domostwa.
Jego wnuczka na powitanie gościa wywaliła na podłogę szklanki z tacy.
Drużbacka księdza za poły płaszcza schwyciła i wiemy, co wysyczała przez zęby.
Szymon Łabęcki, przyjmujący Kossakowską, wściekły na nią, że mu wizytą okazję do gry w karty popsuła.
Poczet pierwszych poznanych osób kończy obrazek męża Kossakowskiej, "malutkiego pokurcza, impotenta", który: "Gdy się o nią starał, to podobno stanął na worku z pieniędzmi, żeby w ten sposób wyrównać brak wzrostu."
Przez ten rozdzialik idąc, stopy trzeba stawiać ostrożnie, bo krew wszędzie: "Poród, menstruacja, wojna, bójka, zajazd, napad, pogrom."
Podróż szósta.
O Aszerze Rubinie i jego mrocznych myślach
"A co by było, gdyby naprawdę otworzyć oczy? Gdyby ujrzeć jakimś cudem to prawdziwe, co nas otacza?" – duma Aszer.
Duma i nie wie, że jedynie co prawdziwe, to to, co o nim napisano w "Księgach Jakubowych". Prawdziwszego ciebie, Aszer, i twojego świata nigdy gdzie indziej nie było i nie będzie.
Ul pszczeli, czyli dom i rodzina Szorów rohatyńskich
O Jencie mowa. Ją ma zbadać Aszer.
"Elisza nagle wchodzi do tej ciasnej izdebki."
– Co jej jest? – pyta Elisza.
Aszer podnosi się powoli i patrzy na jego zaniepokojoną twarz.
– Co ma być? Ona umiera. Nie doczeka wesela.
Aszer Rubin robi przy tym minę, która mówi sama za siebie. Po cóż było ją tu wieźć w takim stanie?
Elisza Szor bierze go na bok i chwyta pod łokieć.
– Masz ty swoje metody, których my nie znamy. Pomóż nam, Aszer. Mięso już posiekane, marchew obrana. W miskach moczą się rodzynki, kobiety skrobią karpie. Widziałeś, ile gości?
– Ledwo jej bije serce – mówi Rubin. – Nic tu nie poradzę. Nie trzeba było brać jej ze sobą w podróż.
W bet midrasz.
Księże Chmielowski, zobacz ksiądz dobrodziej, że nie trzeba być królem, żeby uczyć maluczkich czytania. Elisza Szor jedenaścioro drobiazgu rodzinnego (z dziewczynkami włącznie) codziennie sam naucza. Można?
Jak naucza Elisza? Przynosi dzieciakom orzechy. Opowiada o czterech dawnych rabinach, którzy dostali się do raju. "Wie, że dzieci i tak nie rozumieją wiele z tego, co mówi. Nie szkodzi. Nie muszą rozumieć, ważne, żeby nauczyły się na pamięć. Potem zrozumieją." A na koniec dzieciarnia zjada orzechy, które przez chwilę obrazowały skorupę i jądro Tory.
Jenta, czyli zły moment na śmierć
Na wesele Jenta podróżowała do Rohatyna z Korolówki. Całkiem zdrowa, sama wsiadała do krytego plandeką wozu. Ale jechali dwa dni. Trzęsło niemiłosiernie. A potem naszła mgła. "Mgła jest mętną wodą, poruszają się w niej różne złe siły, które mącą umysł człowiekowi i zwierzęciu." Zajechali. Staruszka zasłabła dokumentnie.
Ale na początku drogi pięknie było. "Patrzyła zza płóciennej plandeki, brudnej i poszarpanej, jak świat cały zostaje za nimi i układa się w kręte linie drogi, miedz, drzew i horyzontu."
"Elisza patrzy na nią z troską. Jenta wie, o co mu chodzi:
– Zły moment, co?
Elisza nie odpowiada. Jenta mruży łagodnie oczy.
– A czy jest dobry czas na śmierć? – stwierdza w końcu filozoficznie Elisza."
O połkniętym amulecie.
Elisza Szor przy świecy pisał swoim specjalnym atramentem, znanym z Prologu, na malusim skraweczku papieru.
Chaja na środku izby w białej koszuli dmuchnęła kilka razy na papierek. Zrobiła amulet z puzderka wielkości paznokcia. Elisza zakradł się do śpiącej Jenty i zawiesił ten amulecik na jej szyi. Kiedy wyszedł ze świecą, Jenta wymacała puzderko, otworzyła i połknęła skrawek papieru. Rano Chaja przyszła do niej, pochyliła się nad łóżkiem. "Babciu Jento. Czy ty żyjesz?", wyszeptała do ucha staruszki. Nie doczekawszy odpowiedzi, pobiegła do sąsiedniej izby, gdzie grała muzyka, a weselnicy tańcowali.
"Jenta też jest ciekawa, co się tam dzieje. Odkrywa zaskoczona, że z łatwością może wysunąć się ze swojego ciała i zawisnąć nad nim..."
Po chwili zwiał ją wiatr umarłych i nad Rohatynem zaniósł daleko aż nad Dniestr, gdzie jest granica cesarstw. Ale nie granica zatrzymuje Jentę, to dla niej żadna przeszkoda. Sama zawraca swój lot.
Podróż siódma, bardzo niekiedy nieprzyjemna,
ale w kawałku pewnym kojąca.
Mariasz i faraon
"Biskup Sołtyk ma naprawdę wielki kłopot" – ten karciarz insygnia biskupie u żydowskich bankierów zastawił.
Co za stabilna wiekami niewzruszoność postaw biskupich. A Sołtyk jak najsłynniejsi niedawno kapelani – patriota-mamoniarz, wielmoża buraczany, dziany ulubieniec z hyziem długo utajonym. Ale współcześni i tak nie dostają do wściekłych pomysłów Sołtyka. Tyle przynajmniej na korzyść.
Polonia est paradisus Judaeorum...
Że też się pani Oldze chciało o Sołtyku pisać. Za samą z nim pisarską katorgę powinna była jakąś gratyfikację uzyskać. Szczęściem uzyskała.
O plebanii w Firlejowie
i mieszkającym w niej grzesznym pasterzu
Miło znów się spotkać z poczciwym ks. Chmielowskim, przyjmującym poetkę Drużbacką. Zaryzykuję, że to najprzyjemniejszy ze wszystkich etapów WIELKIEJ PODRÓŻY. Pogadali o pisaniu swoim, poetka zupę warzywną z kluskami pojadła, a na koniec z dwiema psinkami w koszyku od księżula w podarunku otrzymanymi odjechała.
Ksiądz Chmielowski próbuje napisać
list do JWM Pani Drużbackiej
"Ulubienico Apollona..." zaczął list do niej pisać z respektem i podziękowaniami za wizytę. A ona mu z Buska odpisała, w Boże Narodzenie, więc już w drodze powrotnej z wyprawy z Kossakowską. Bardzo udatne, urocze pani Olga Drużbackiej listy do księdza poukładała. Aż szkoda, że tak wtedy nie było. Ale od "Ksiąg Jakubowych" już jest. Kto tam będzie za parę lat, "Księgi" mając za dowód, wiedział, czy pamiętał, że nie było.
Zadumał się księżulo nad swym życiem i tajną młodzieńczą miłością do Joanny Jabłonowskiej. “W rysach Kossakowskiej rozpoznał jej starszą siostrę, a pani Drużbacka całe lata była u niej na służbie, właśnie u księżnej Jabłonowskiej, siostry Kossakowskiej, aż do końca. Powiedziała mu nawet, że była przy jej śmierci.” Naprawdę tak ci powiedziała, waszmość Benedykcie? Siostry? Jedna przecież z polskich Potockich, druga z francuskich Bethunów. Joanny ci się na starość pomieszały, encyklopedysto. W tej od Kossakowskiej, przyrodniej zresztą, się nie podkochiwałeś. Potraktuję cię z wyrozumieniem, wszak twór jesteś powieściowy, napisany, nieprecyzyjny, chociaż doskonały. Jak Aramis z "Trzech muszkieterów".
Biskup Sołtyk pisze list do nuncjusza papieskiego
“...zaaresztowano trzydziestu jeden mężczyzn i dwie kobiety, i sprowadziwszy ich okutych w kajdany do Żytomierza, osadzono w dołach specjalnie na ten cel wykopanych”
“Siedmiu motorów tej zbrodni i hersztów tego pogańskiego okrucieństwa miał mistrz z rynku od pręgierza z miasta Żytomierza z okręconymi konopiami i oblanymi smołą obiema rękami, zapaliwszy, prowadzić przez miasto pod szubienice. Tam z każdego po trzy pasy drzeć, potem ćwiartować, głowy na pal powbijać, ćwierci porozwieszać. Sześciu skazano na ćwiartowanie..”
Zelik
On jeden uciekł spośród trzydziestki skazanych na tortury.
•
Czytelnicze wędrowanie po pierwszej Księdze Mgieł mam za sobą.
Przystanek w wielkiej podróży.
W podróży przez “Księgi Jakubowe” wieści o tym, co się wyprawia, ciągle mi tarasują drogi. Prześladuje mnie realny obraz świata na Ukrainie, w którym dopiero co ludzie mieli domy, miasta, codzienną pracę, zakupy, dzieciaki w szkołach, leczenie w szpitalach, spotkania w kawiarniach, randki, czytanie wieczorne, obiad wspólny przy stole, msze po kościołach, gazety poranne i wieczorny telewizorek i już nie mają z tego nic. Realny obraz zamazuje mi ten książkowy. Zamazuje mi czytanie. Owszem, nie było tam cacy – korupcja jak mało gdzie, tabuny kolesi z szemranej tradycji, złote sedesy, porno-biznes ze stadami dziewczyn, normalne niby biznesy, skręcone ze smrodu – kto tak w swoim kraju nie ma, niech pierwszy plwa. Ale się nie słyszało, żeby sobie bombami miasta rozpirzali, żeby jedni drugim odcinali wodę, jedzenie, leczenie, żeby zapędzali się do piwnic, bo ogień, trucizna i gruz, zamiast sufitu i okien.
Czytając “Ks. Jak.”, o tych ziemiach czytam.
Podróż ósma – z towarzystwem odmieńców.
II. KSIĘGA PIASKU
O tym, jak ze zmęczenia Boga powstaje świat
Moc przygód dotąd i w dorodnej ilości, ale głównie z postaciami ludzi czytanych, choć była i ta z zaczątkiem duszy wiuwającej z wiatrem, ale... stanąć oko w oko ze zmęczonym Bogiem, którego mdli od nieskończoności????!!!!!
Tak się zaczyna podróż przez Księgę Piasku.
Karawana idzie ze Smyrny. Jest w niej Nachman Samuel ben Lewi z Buska, stale coś piszący, towarzyszący Jakubowi.
“Jakub nie lubi skrzypienia pióra. Kiedyś zajrzał mu przez ramię. Dobrze, że Nachman akurat robił rachunki. Jakub zażądał, żeby nie zapisywał tego, co on mówi.”
Czy nie tak Piłatowi opowiadał Jeszua Ha-Nocri o Mateuszu Lewicie, który zapisywał jego słowa rzekomo? – przypomniało mi się z całkiem innej podróży.
RESZTKI,
CZYLI O TYM, JAK ZE ZMĘCZENIA PODRÓŻĄ
POWSTAJE OPOWIEŚĆ.
PISANE PRZEZ NACHMANA SAMUELA BEN LEWIEGO, RABINA Z BUSKA
O TYM, SKĄD SIĘ WZIĄŁEM
Dwanaście razy natrafia się w Księgach na krainę RESZTEK, a wiele razy zamigocą one na pobocznych horyzontach narracji. Spodziewać się zatem należy Rabiego z Buska jako częstego kompaniona w czytaniu. Czy to jest narrator dominujący okaże się, oczywiście, dużo, dużo później.
Aż kusi przez wszystkie RESZTKI osobnym, jednym czytaniem przejść. Czyli spenetrować "Księgi Jakubowe" jak "Grę w klasy".
"Resztki, okruchy, strużyny" to wyznania o sobie, utajnione przez autora, pisane na kartach zszytych dratwą, na dnie pudełka trzymanych potajemnie pod nieukrywaną kaligrafią życiorysu Sabataja Cwi. Wygląda na to, że pani Olga zszywkę z bagażu, sposobem sobie znanym, mu podebrała.
Częściowe powtórzenie podróży ósmej.
Do tej pory, w Księdze Mgły, której jest dużo, dwie kopy stron, napotkałem Jentę, Szora, Chmielowskiego, Roszka, tłum w Rohatyniu, Drużbacką, Kossakowską, Łabęckiego, Sołtyka, Zelika i inne postacie - i nie było między nimi Jakuba. W pierwszej księdze bez-Jakubie zupełne.
Ani się nad tym zastanowiłem. Co ze mnie za czytacz-podróżnik, że nie zauważyłem braku Jakuba na początku "Ksiąg Jakubowych".
Nachman pierwszy wspomina o Jakubie: tak sobie, od niechcenia, że zajrzał mu Jakub przez ramię, aby zobaczyć, co nieustannie pisze, co piórem skrobie na postojach karawany. Nie daj Bóg jego słowa. Ni stąd, ni z owąd wiemy, że jego słowa były zapisywane, że on już tego doświadczył i to go złości. Rzecz nie jest czytelnikowi przed oczy podsunięta wyraźnie, ale pomyśleć trzeba – Oho, to jest ktoś nie byle jaki, skoro notowania swoich słów pilnuje.
Już wiem po co mgła była w pierwszej księdze – żeby właściwy obraz zasłoniła, żeby się czytelnik nie zorientował, że Jakuba nie widzi. I żeby, kiedy opadnie, zdarzyło się jak wówczas, gdy spoza tumanu się zobaczy dolinę niewidoczną, a obecną stale; żeby tak samo z nagła, lecz zwyczajnie zobaczyć Jakuba w karawanie na pustyni, jakby w książce od początku był. A właściwie, żeby go zobaczyła Jenta. Ona go widzi, zanim czytelnik się spostrzeże. Księga Mgły, niby realna, niby namacalnymi obrazkami pokazana, niby z wnikaniem w czyjeś myśli napisana – w fabulowaniu pani Olgi jest krainą omamu i zwidów.
Podróż dziewiąta
Opowieść Nachmana,
w której po raz pierwszy pojawia się Jakub
Chaja przyniosła mu ciepłej strawy i dano buty z kożucha, żeby nogi ogrzał. Nachman na pewno im opowie o Jakubie. Zaczął od jego ślubu z Chaną, córką nie byle kogo, bo "kiedy pada nazwisko ojca Chany, rozlega się w izbie kilka cmoknięć (...) Czym zasłużył sobie na nią ów Jakub Lejbowicz, to wciąż nie jest jasne. Kim jest ten człowiek, o którym z takim przejęciem opowiada Nachman? (...) W głowach zebranych, w tej ciasnej, niskiej izbie, pojawia się myśl, która dodaje otuchy. Wszyscy są ze wszystkimi powiązani. Świat jest zaledwie wielokrotnością owej izby w rohatyńskim domu Szorów."
Oszołomienie ogarnęło słuchaczy, gdy Nachman zawieszając głos opowiedział, że na ślubie teść Jakuba wyszeptał mu w ucho tajemnicę.
"...to była raza de-mehemanuta, tajemnica naszej wiary, ale mało kto dorósł do tego, żeby ją usłyszeć. Tajemnica ta jest tak potężna, że podobno ciało zaczyna drżeć, gdy człowiek ją pozna.
Przez izbę idzie szmer. Nachman opowiada pięknie, ale ludziom trudno uwierzyć, że to wszystko dotyczy ich ziomka. Tu? Świętość? Stąd się wzięło to imię? „Jakub Lejbowicz” brzmi jak imię pierwszego z brzegu rzezaka, kuśnierz z Rohatyna nazywa się tak samo..."
Rozmowa Szora z Nachmanem:
– Nie możemy tu tkwić. Nie wolno nam tu kupić ziemi, osiedlić się na stałe. Przeganiają nas na wszystkie strony, a w każdym pokoleniu pojawia się jakaś katastrofa, prawdziwa gzera. Kim my jesteśmy i co nas czeka? Potrzebujemy mocarza, który wygląda na słabeusza, kogoś bez lęku. On nas stąd wyprowadzi. Znasz takiego?
– Dokąd? Dokąd mielibyśmy iść? Do Ziemi Izraela?
– Do świata. Nachman, ty go tu sprowadź. Tego Jakuba.
Scena jest napisana na siedem stron i rozgrywa się w rembrantowsko podświetlonym i tłumnym teatrze.
O tym, jak Nachman trafia do Jenty
i zasypia na podłodze przy jej łóżku
Nachman zdrowo podpity weselną gorzałką doczłapał przez zakamarki domu do pokoju, gdzie leżała Jenta.
“Czy to jest babka Jankiela Lejbowicza, Jakuba? Nachmana ogarnia przerażenie i jednocześnie wzruszenie na widok tej dziwacznej starej...”
Jenta widzi go z góry i widzi jego myśli o Jakubie. Wspomina jak się rodził, a ona musiała trzymać straż, bo wkoło domu chodziły czarownice z najważniejszą Lilit między nimi. Lilit była stworzona Adamowi wcześniej, ale go sobie nie upodobała, więc Bóg stworzył mu Ewę, która taką głupią się okazała, że zjadła zakazany owoc.
Pijaniusi Nachman zasnął na baranim dywaniku przy łóżku Jenty, a kiedy się ocknął przestraszony, zrozumiał, że widziała jego myśli i sen.
Weszła do pokoju Chaja, niespokojna czy babka jeszcze żyje, ale się nie zorientowała, że staruszka wędruje w czasie. Delikatny dotyk dziewczyny sprawił, że czas się babce przesunął o paręnaście lat, czyli:
O dalszych wędrówkach Jenty w czasie
Czternastoletni Jakub pewnego dnia wyczarował dzieciom z Korolówki jaskinię Abrahama na górkach za wsią
– Urodziłem się w tej jaskini – oznajmia.
– To kłamstwo – stwierdza rezolutnie jedna z dziewczynek. – Nie słuchajcie go. On tak zawsze zmyśla.
Jakub patrzy na nią ironicznie. Dziewczynka odgryza się za ten ironiczny wzrok.
– Pryszczata gęba – mówi złośliwie.
O strasznych skutkach zniknięcia amuletu
Po weselisku Elisza Szor przychodzi do Jenty i pozwalająco namawia ją do umierania, bo już po wszystkim.
Cóż to Szor robi?
"Delikatnie wyciąga zza jej dekoltu garść sznurków i rzemieni; szuka tego jednego... Ale jego amuletu nie ma. Został sznurek, sam, pusty. Zaklęcie zniknęło. Jak to możliwe?
Elisza Szor natychmiast trzeźwieje, jego ruchy robią się nerwowe.
– Coś ty tam napisał? – pyta ojca Chaja natarczywym szeptem.
– Ty wiesz, co napisałem – mówi. – Zatrzymałem ją.
– Ona to zjadła – mówi Chaja. – Połknęła.
Ojciec milczy wstrząśnięty, a potem bezradnie pyta:
– Co można zrobić?
– Nie wiem.
– Ona teraz nie umrze – mówi Szor do córki z rozpaczą w głosie."
O czym mówi Zohar
Taki rabin mądry ten Szor, a musi mu Chaja objaśnić, co i jak. Ech, rabini, rabini, mędrcy malowani.
Jenta umiera i nie umiera. Właśnie tak: „umiera i nie umiera”. W ten sposób tłumaczy to uczona Chaja:...istnieją rzeczy nieprzeniknione dla rozumu i naszych porządków. (...)
Ludzie zawsze chcieliby, żeby było prosto. Tak albo tak. Białe albo czarne. To głupcy. Bo przecież świat zrobiony został z niezliczonych odcieni szarości. Możecie ją zabrać do domu – zwraca się do Izraela.
Opowieść Pesełe o koźle podhajeckim i dziwnej trawie
Izrael, który babkę przywiózł, bąknął nieśmiało, że może ją w Rohatynie zostawić. Gdyby się Szorowie zgodzili, mała Pesełe nie mogłaby na postoju w Podhajcach przypomnieć, jak to babka trzy tygodnie temu opowiadała im tutaj o koźle podhajeckim, który w nocy wyciągał wysoko, wysoko swoje rogi "...i w końcu zahaczał czubki rogów o kraj młodego, rogatego jak i on księżyca i pytał: „Co tam słychać, księżycu? Czy nie nadszedł jeszcze czas na nadejście Mesjasza?”. Księżyc oglądał się wtedy na gwiazdy, a one zatrzymywały się na chwilę w swojej wędrówce. „Mesjasz już nadszedł, jest w Smyrnie, czyżbyś tego nie wiedział, mądry koźle?” „Wiem, miły księżycu. Chciałem się tylko upewnić”.”
Teraz ta bajka nie wydaje się słuchającym tylko śmieszna, jak wtedy – ... teraz wydaje im się dziwaczna i niezrozumiała.
Ksiądz Chmielowski pisze
do JWM Pani Drużbackiej
w styczniu 1753 roku, z Firlejowa
A to ci księżulo wymyślił!!! Polszczyzna – powiada – jest jakaś toporna i brzmi z chłopska.
Faktycznie nie brzmi jak italski język, ale są od polszczyzny gorzej brzmiące. A jeszcze zależy kto mówi i pisze. Powiadam ci księżulu, minie od twoich czasów trzysta lat i będą Polacy słyszeć jak mówi Gustaw Holoubek albo Karolina Gruszka. Albo jak Fronczewski "Harry Pottera" czyta – jakby po angielsku potrafił, to by mu Jim Dale sam z siebie mikrofon oddawał.
A ty napisany jesteś w "Księgach Jakubowych" po polsku jeszcze lepiej niż w "The Books of Jacob", tłumaczeniu znakomitym Jennifer Croft.
Natomiast coś ty sam, księżuniu, po polsku w "Atenach" naskrobał – o miłosierdzie błaga. Ten list Olga ci napisała, nie wynoś się zatem, nie napuczaj na łacinę.
Podróż dziesiąta
Historia Jenty
Musiało to być mniej więcej około roku 1670, gdy poczęto Jentę. Tak streszczam bezosobowo, gdyż gwałcicieli jej matki było trzech. Pod Brzeżanami na polach pod lasem, gdy szła samotnie, natrafiła na konny patrol kozacki. Mężowi nigdy nie powiedziała, co się stało, córce też, ale teraz, to znaczy gdy Jenta umiera-nie umiera, a jej dusza widzi wszystko, tamto zdarzenie również zobaczyła.
Wcześniej opowiedziana została historia jej ojca i jego spotkanie z mesjaszem Sabatajem Cwi w roku bodaj 1665; a wcześniej jak uciekli w 1664 do Lwowa po tumulcie, gdy zabito dziesięć tuzinów Żydów w Kazimierzu pod Krakowem; a jeszcze wcześniej o wypędzeniu rodziny z Ratyzbony w roku 1654, gdy Żydów oskarżono o wywołanie zarazy.
Potem opowiada się o różnych przypadkach z dzieciństwa i młodości Jenty – jak ją matka nie lubiła; jak się probowała nauczyć czytać, gdy miała sześć lat, a matka zabraniała i kazała czytać znaki świata, a nie litery w książce; jak matka umarła rok później; jak się ojca pytała, czym będzie zbawienie, a on opowiadał o mesjaszu i o otchłani między sercem a językiem.
Mówił – Pamiętaj o tym. Myśli trzeba kryć, zwłaszcza gdy urodziłaś się na swoje nieszczęście kobietą. Myśl tak, żeby myśleli, że ty nie myślisz. Zachowuj się tak, żeby innych zmylić. Tak musimy wszyscy robić, a kobiety w szczególności.
O tym wszystkim Jenta opowiada nie w prywatnym "JA", tylko w narracji jakby spoza niej, ale to ona wszystko widziała, gdy w Korolówce leżała w drewutni, okryta po szyję, wiedząc, że wszystkich oszukała. Co miała na myśli? – owo umieranie-nie umieranie po połknięciu amuletu?
Miałem nie streszczać, a streszczam, ale co poradzić, kiedy chce się zapamiętać, że czytanie było niesłychanie świetne.
• • •
Dom Literatury
Olga Tokarczuk i Julia Fiedorczuk. Księgi Jakubowe.
Feb. 1, 2022
"Kilka miesięcy temu w Prozie, klubie Wrocławskiego Domu Literatury, Tokarczuk spotkała się z inną pisarką, ale też tłumaczką i wykładowczynią akademicką Julią Fiedorczuk, by porozmawiać o literaturze, w tym o pracy nad "Księgami Jakubowymi. ."
link do całości rozmowy na YT
https://www.youtube.com/watch?v=2Ayt5OhKWqQ
•
Julia i Olga o Jencie
(fragment rozmowy od 34:41 – do 39:58)
OT – Wydaje mi się, że wolność nierozerwalnie wiąże się ze świadomością.
Z uświadamianiem sobie tego, czego nie jesteśmy świadomi. Im bardziej jesteśmy świadomi tego, co nas otacza i związków między rzeczami, tym bardziej jesteśmy wolni. Tym większy zakres wyboru. Czyli wolność jest czymś mentalnym, pewnym stanem umysłu, pewną szerokością tego, co rozumiemy, a nawet jeśli nie rozumiemy, to czego jesteśmy świadomi.
JF – Przychodzi mi do głowy, że taką wolną postacią w KJ jest Jenta, której świadomość, obecność przenika cały świat. Ty (kiedyś) komentowałaś strukturę narracji, dlaczego ona musi taka być. Że z jednej strony jest Jenta, a z drugiej strony jest Nachman, przywiązany do swojego miejsca, do swojego indywidualnego głosu; że narracja jest rozbita na dwie różne perspektywy. Jak ją budujesz, jaka jest konstrukcja KJ? Jak tworzysz te formę narracji?
OT – Ogromną trudnością, z której zdałam sobie sprawę na początku, było to, że opowiadam historię, która się dzieje w ciągu pięćdziesięciu lat i w której istnieje kilkadziesiąt postaci. Te postacie zmieniają się w czasie i na dodatek one się poruszają w przestrzeni, czyli są w różnych miejscach. Logistycznie rzecz biorąc opanowanie tego mikrokosmosu – postaci, czasów, miejsc było ekstremalnie trudne. Szybko zdałam sobie sprawę, że nie da się tego zrobić w porządku linearnym, wykorzystując jednego, głównego narratora, który jest trzecioosobowym narratorem opowiadającym, co się wydarzyło.
Wtedy pojawił się Nachman, jako perspektywa żaby trochę, czyli oglądanie wszystkiego z detalicznego punktu widzenia, bardzo intymnego, prywatnego, z prawem do osądu, z wartościowaniem wydarzeń, z ujawnieniem swoich emocji, idiosynkrazji. Czyli postać pierwszoosobowego narratora, który relacjonuje wydarzenia. Ale i to było za mało. Tych dwóch narratorów też sobie nie poradziło z wielkością opowieści.
Mniej więcej w jednej trzeciej pisania miałam kryzys, bo pomyślałam, że nie uniosę tego wszystkiego, że musi się pojawić jeszcze jedna perspektywa, nowy punkt widzenia, który potrafi scalić całość. I wtedy pojawiła się narratorka w postaci Jenty, czyli bytu, który wykracza poza czas i zwykłe trwanie człowieka i który widzi wszystko z góry. Ja mówię – panoptykalnie.
JF – Gdzieś napisałaś, że jej perspektywa jest droniczna.
OT – Tak. Jak dron, który patrzy z góry. W ten sposób nadaje szersze ramy i pomaga czytelnikowi przejść przez wszystko, ale też nadaje uniwersalnego charakteru i mówi – Słuchajcie, ten świat, który oglądacie jest czymś więcej niż tylko sumą ruchów człowieka na jakiejś płaszczyźnie. Są tam znaczenia, intuicje, może prekognicje nawet. Poruszamy się w przestrzeni, która jest wielowymiarowa. I ta narratorka będzie wam przypominała, że bryła w której się wszystko dzieje ma wiele wymiarów i że nie jesteśmy w stanie ich objąć.
Jentę czuję jako kogoś bliskiego. Wiem, że ona wprowadza do realistycznej powieści historycznej element metafizyczny, mistyczny wręcz; że może zaburzać jej ekonomikę. Znając, co napisałam, wiesz, że ja lubię wykraczać poza realizm. Mnie się osobiście wydaje, że nie da się naszej rzeczywistości opowiedzieć w realistyczny sposób. Szczególnie dzisiaj, kiedy ona jest tak strasznie skomplikowana. To, czym dysponuje sztuka, literatura w szczególności, możliwość sięgnięcia po metafizykę, jest po prostu dobre i rozsądne.