Biały SupraślPrzez miasto przepływa rzeczka Biała, kiedyś wartko płynący strumień (stok), od której wywodzi się nazwa osady a teraz podlaskiej metropolii. Wydaje się, że dzisiaj już trzystutysięczne miasto nadal się dynamicznie rozwija korzystając ze swego położenia na szlaku komunikacyjnym do Litwy i krajów bałtyckich. W Białymstoku urodziło się i wychowało kilka znanych osób. Przede wszystkim moja żona. Ale już na drugim miejscu plasuje się Ludwik Zamenhof. Zanurzony w sosie językowym własnej rodziny oraz miejsca urodzenia – żydowski, polski, rosyjski, białoruski, hebrajski, francuski, niemiecki (jego ojciec był nauczycielem tych dwóch ostatnich) – już w szkole średniej próbował stworzyć język uniwersalny, który mógłby ułatwić porozumiewanie się różnorodnych społeczności, najpierw Białegostoku a później Warszawy. Ten język to oczywiście Esperanto. Białystok jest naturalnie z Zamenhofa bardzo dumny; na placu jego imienia pomnik, nieopodal ciekawe muzeum, które zwiedzaliśmy podczas którejś z poprzednich wizyt.
Tym razem okazało się, że w mieście jest więcej ciekawych muzeów. Także zupełnie nowych. Zaczynamy od otwartego niecałe dwa lata temu Muzeum Pamięci Sybiru. Wprawdzie, jak pewnie większość z nas, którzy mają oczy i uszy otwarte, wychowałem się na literackich opisach zsyłek patriotów/powstańców a później relacjach z Gułagu, do martyrologii mam jednak stosunek dość chłodny, więc szedłem tam bez jakiegoś wielkiego entuzjazmu. Nowoczesny budynek, multimedialna ekspozycja (zaprojektowana przez firmę belgijską), dużo chodzenia, generalnie opowiedziano o wszystkich aspektach pobytu Polaków na Syberii i w Kazachstanie, ale… No właśnie, nie jestem historykiem, nie będę się kłócił, ale wydaje mi się, że 1) mieli bardzo mało eksponatów (co jest naturalne), 2) popełnili dużo błędów w organizacji ekspozycji, oraz 3) wygląda jakby nadzorowała to narodowa raczej niż historyczna frakcja IPN-u. W piwnicach muzeum umieszczono memoriał katyński. Podświetlone kolumny z nazwiskami ofiar.
Wejście do Muzeum Pamięci Sybiru.
Z ciekawostek, na Sybir wyjeżdżali też Polacy dobrowolnie, za chlebem, podobnie jak do Ameryki (ale jakoś mi ten wątek nie pasuje do zdecydowanie martyrologicznego charakteru muzeum). Natomiast udział w zdobyciu Berlina przez żołnierzy armii Berlinga (w większości byłych zesłańców) ilustrowany jest filmowym fragmentem z „Czterech pancernych”, kiedy Janek Kos zatyka polską flagę na Bramie Brandenburskiej. (A w mediach socjalnych Janusz Gajos właśnie wzywa do udziału w warszawskim marszu wolności 4-go czerwca)
Z ponad trzystu tysięcy obywateli polskich wywiezionych na wschód w latach 1940-41 przez Sowietów, jedną trzecią stanowili Żydzi. Nie jest to jakoś specjalnie dziwne, bo Żydów na terenach okupowanych przez Rosję Sowiecką było dużo. W samym Białymstoku stanowili około 40% populacji (czyli 40 tysięcy). W Muzeum niewiele się o tym fakcie mówi. W ogóle w Polsce ten temat nie jest jakoś specjalnie eksponowany. Warszawa (i, teoretycznie, cały kraj) ma Polin, w większości miast i miasteczek są tylko, dzisiaj zwykle odrestaurowane i zaadoptowane do różnych celów budynki dawnych synagog. Niektóre są siedzibą muzeów, także muzeów kultury żydowskiej. Na przykład Wielka Synagoga w niedalekim Tykocinie, którą zwiedzaliśmy parę lat temu. W samym Białymstoku napotykamy na zaniedbany budynek dawnej synagogi Mohilewera. Przypomina o tym tylko tablica pamiątkowa ze śladami, wydaje się, prób desakracji przez naziolski element, który ma się w Polsce wcale dobrze.
Ale spotkaliśmy też grupę białostockich Gojów, którzy próbują pamięć o miejscowych (i nie tylko) Żydach podtrzymać. Właśnie otworzyli jakby zalążek przyszłego muzeum. W wynajętym od znajomych pokoju z piwnicą, to póki co bardziej idea niż rzeczywistość, ale ich entuzjazm wydaje się być solidny i każe mieć nadzieję, że ten projekt będzie rósł. Jesteśmy jedynymi gośćmi, oglądamy skromne, lecz wymowne zbiory, oglądamy film o próbach ratowania dzieci z transportów do Tremblinki, rozmawiamy z założycielami jakbyśmy się znali i razem pracowali od lat. Nazwali to miejsce po prostu Miejsce. Wszystkim się jakieś miejsce w świecie i ludzkiej pamięci należy.
Jakby nam nie było za dużo muzeów i poważnych tematów, jedziemy do pobliskiego Supraśla, miejscowości uzdrowiskowej, otoczonej Puszczą Knyszyńską, ale też z własną interesującą historią. Już na początku XVI wieku zbudowano tu prawosławny monaster, który odegrał kluczową rolę w rozwoju miasta. Przez lata monaster przeszedł w ręce unickie, później kościoła rzymsko-katolickiego, a od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku jest znów prawosławny. To właśnie w budynkach monasteru znajdują się dwa interesujące muzea. Najpierw odwiedzamy muzeum ikon. Niewiele wiem na ten temat, mimo iż kilka lat temu odwiedziliśmy inne muzeum ikon, na zamku w Sanoku na Podkarpaciu. Ale wtedy byliśmy pod wrażeniem znajdującego się w tym samym miejscu galerii Zdzisława Beksińskiego, a na dodatek kolekcja ikon (o ile sobie przypominam, jedna z największych w Europie) była po prostu nie do ogarnięcia w ciągu krótkiego czasu, jaki mieliśmy. Tym razem podsłuchuję przewodniczkę oprowadzającą wycieczkę starszych pań, które w te okolice przyjechały głownie do sanktuarium w Świętej Wodzie (Góra Krzyży), ale interesują się wszystkim co ma związek z religią. Nie będę tu oczywiście opisywał czego się dowiedziałem, ale było i o Starowierach, i o ośmioramiennym krzyżu, i o niezwykle skomplikowanej a niezmiernie ważnej dla tego rodzaju obrazów symbolice. Wierność tradycji ma być bardzo charakterystyczna dla kościołów wschodnich. Być może dlatego Rosjanie wydają się być niereformowalni.
Dosłownie kilka kroków od muzeum ikon znajduje się muzeum drukarstwa. Dlaczego na terenie monasteru? Ponieważ już w 1695 roku uruchomiono tu przyklasztorną drukarnię, w której powstawały książki w języku łacińskim, polskim oraz cerkiewnosłowiańskim. Muzeum Sztuki Drukarskiej i Papiernictwa jest instytucją prywatną, założoną przez grupę entuzjastów a znajduje się dwóch przestronnych salach o wysokich sufitach. Jako były drukarz bibuły z okresu Solidarności i Stanu Wojennego, bardzo jestem zainteresowany. Jesteśmy jedynymi zwiedzającymi. Miła młoda pani, która nas oprowadza, pokazuje najpierw jak się robi papier i w jaki sposób wytworzyć znak wodny. Później przechodzimy przez historię maszyn drukarskich, od repliki prasy Guttenberga, poprzez rozmaite usprawnienia ułatwiające pracę zecerów bądź też przyspieszające proces drukowania. Wszystkie maszyny są autentyczne i wszystkie wciąż działają, co bardzo pomaga zwiedzającym zrozumieć rozwój techniki i związaną z tym ewolucję drukarstwa. Jest też i linotyp, niesamowicie skomplikowana maszyna, która bardzo usprawniła przemysł drukarski, ale niestety – poprzez to, że produkowała czcionkę z płynnego ołowiu – wysłała też rzesze linotypistów i linotypistek na przedwczesną śmierć.
Ta maszyna drukowała kiedyś gazety.
Na koniec jeszcze krótka lekcja z introligatorstwa, pakujemy wydrukowane własnoręcznie pamiątki i wychodzimy pooddychać uzdrowiskowym powietrzem. Spacerujemy jeszcze trochę, później obiad z tradycyjnymi polskimi potrawami a pod wieczór kierujemy nasze kroki do teatru Wierszalin.