(geograficzne cytaty z tekstu Reymonta)
Przedbórz.
Bardzo stare, bardzo niechlujne i bardzo żydowskie miasto. Rozłożyło się na stokach kamienistego wzgórza, zbiegającego do Pilicy — i siedzi, jak przekupka obdarta i brudna. Główny rynek ma bardzo stare, piętrowe domy, ale nic charakterystycznego, chyba trochę arkadowych podziemi i szereg domów, których piętro niezamieszkałe, rozwala się zwolna.
Na placu, przed starożytnym, zielonym od mchów kościołem...
Szukam następnie jakiej restauracyi — niema; znajduję tylko szynk z wymalowanymi na szyldzie szlachcicami i zaproszeniem: — „ Wstąp bracie!“
Wstąpiłem.
Iście średniowieczna nora. Ściany całe okryte scenami pohulanek i zabawy, malunki owe jaskrawe ale jest szczerość w oddawaniu nastrojów pijackich.
Przeszliśmy znowu Pilicę i płyniemy morzem piasków, ale niedługo, bo zaczynają się wzgórza, droga idzie po spiekłej, gliniastej ziemi. Ogromne pola rzepaku kwitnącego ciągną się niby pasy jaskrawo żółtej materyi.
Bardzo ładną okolicę przechodzimy. Same motywy dla malarzy krajobrazów.
Góry okrągłe i wyniosłe stoją w jakiejś słonecznej gloryi, doliny głębokie przecinają strumienie zdaleka błyskające, partye lasów, wsie poprzyczepiane do zboczy wzgórz, folwarki w długich przejściach pomiędzy górami — a wszystko, jak morze falujące, złotawą zielenią zbóż, pokryte rudawemi plamami świeżo zaoranej ziemi, polami żółtych rzepaków, ścianami białemi chałup i czerwienią cegły zabudowań dworskich. Wszędzie linie łagodne, spadki i wzniesienia spokojne i długie,
Wielgomłyny.
Nazwisko nic nie objaśnia, bo jest tylko jeden, pierwotnie urządzony młynek na strudze ledwie wlekącej się po piasku wody.
Kościół poklasztorny, przeładowany ozdobami, poczerniały, obwieszony przebutwiałymi obrazami.
W presbiteryum wisi historya malowana Ś-go Stanisława Biskupa, malowana w jednym, perłowym tonie.
Na sklepieniu i ścianach, przez warstwy wapna przebijają się barwy i kontury fresków.
Znać, że tędy przeszedł mularz-odnowiciel.
Rzeźby, wcale nie Partenońskie, ale rodzone siostrzyce potwornych, garncarskich lepianek, sprzedawanych po wiejskich folwarkach, jako zabawki dla chłopskich dzieci.
Niedługośmy odpoczywali i poszli na noc do Silnicy,
(geografia majakliwa)
Zaczynałem majaczyć na pół sennie: wydało mi się, że te drzewa parku zaczynają drgać, mieszać się, przyoblekać jakby w ciała, że te głębie przesiane srebrem zaludniają się w widma, te mgły, co puszyły się nad trawami, skręcają się i otaczają te wszystkie cienie w welony powiewające, i cała ta rzesza widm, która mi się co chwila rozsypywała i spływała na nowo...
Zdawało mi się, że i ja idę, że mijamy jakieś rojowisko zaledwie spostrzeżonych form i barw, słońce to rano, to nad zachodem, i że coraz szybciej płynę, płynę...
Nie miałem sił ni woli wyrwać się z pośród tego korowodu mar zmęczonego mózgu.
Koguty zaczęły piać i świat mętniał; poszedłem do sionki, psy wlokły się za mną, ale nim się ogrzałem w słomie jako tako, trzeba było wstawać i iść...
Cielętniki.
Maleńka wioska z kościołem. Odpoczynek. Chleb i mleko wróciły trochę sił, herbatą na plebanii — animuszu.
Dokończony kościół czerwieni się i strzela w górę gotykiem. Postawiono go z dwugroszowych składek, jakie niezmordowanie miejscowy proboszcz od lat dwunastu zbiera od pielgrzymujących, bo parafijka uboga i bardzo mała.
Na cmentarzu stoi lipa-olbrzym, kilkusetletnia.
Dąbrowa.
Prześliczna miejscowość. Kościół ma tyle różnostylowych przystawek, że żadna nie nadaje mu charakteru specyalnego, ale wewnątrz jest bardzo ładny i niezmiernie starannie utrzymany. Rzeźby są nawet znośne.
Pod chórem płaskorzeźby nagrobkowe z XVII i XVIII-go stulecia, niezmiernie twarde w wyrobie, a na ścianie w bocznej kruchcie napis, głoszący, że kościół doprowadzony został do obecnego stanu kosztem rodzin: Scheiblerów i Herbstów,
Św. Anna pod Przyrowem.
Sześć wiorst od Dąbrowy przeszliśmy bardzo prędko, bo drogą, lasem i łąkami, obsadzoną po obu stronach drzewami.
Przed kościołem ścisk i ruch ogromny...
Kościół duży i ładny. Kaplica św. Anny śliczna, utrzymana wewnątrz w najczystszym barokowym stylu. Wielki ołtarz wspaniały.
Wewnątrz klasztoru iść nie można, bo go zamieszkuje jeszcze 10 sióstr ze zgromadzenia PP. Dominikanek.
Zaraz za lasem pytamy: jak daleko do Mstowa? Powiadają, że sześć wiorst.
Uszliśmy ze sześć i pytamy znowu: mówią, że będzie ośm. Więc się już nie pytamy nikogo więcej.
... nagie, pozbawione roślinności wzgórza kamieniste i pustka wrzały smutkiem.
Nie było gwiazd ani księżyca, tylko ten odmęt szarzyzny skłębionej dokoła.
Druty telegraficzne, targane wichurą, jęczały żałośnie nad nami.
Milczeliśmy — idąc w wyczerpaniu ostatecznem.
Nie spotykaliśmy ani wsi, ani ludzi.
Nareszcie dochodzimy do młyna jakiegoś; stąd jeszcze dwie wiorsty.
...ale idziemy, wleczemy się po tych kamieniach i dochodzimy do klasztoru...
Ostatni dzień!... znać to na wszystkich twarzach.
Gdyśmy przeciągali przez puste uliczki owego Mstowa, tom w tym brzasku porannym spostrzegł na bruku krwawe plamy: to ci, którzy idą przed nami i śpiewają, znaczą bosemi nogami bruk.
Krwawych piętn na ziemi i kamieniach było coraz więcej, ale szli bez uwagi na ból, na krew płynącą z nóg, znajdowali siłę w tej blizkości celu.
Na Przeprośnej Górce zatrzymaliśmy się.
Stanęliśmy wreszcie na ostatniem wzgórzu i stali przez mgnienie wpatrzeni, jak te tumany ściągały się jakiemiś warstwami, jak szły skłębione i podarte w górę, aż przestrzeń czysta została, i wszystkie oczy uderzyły się o tę górę z wieżą na szczycie.
... weszliśmy do Jasnogórskiego kościoła.