odc. 2.
Na opowiadanie pod tytułem "Wieczór trzech króli" natrafiłem przypadkiem w tygodniku "Bluszcz" z roku 1934. Nazwisko autorki – Tekla Knoll-Wittigowa – nie mówiło mi nic. Ale opowiadanie było tak bulwersujące, że nie mogłem oprzeć się poszukiwaniom, kim była, co pisała. Kiedy żyła? Gdzie? Co za osoba? Z jakiej rodziny? Czemu nie notują jej historie literatury?
Uroda grafomańska tekstu pani Tekli rozśmieszała, ale i fascynowała dziwacznością stylu, pomysłami językowymi, jawnym wręcz nawiedzeniem pisarskim. Nie był to utwór w "Bluszczu" bardzo zaskakujący, bo na jego łamach popisy nawiedzonych prozatorsko, poetycko i we wszelkich rodzajach pisarskich były obecne nieustannie przez dziesiątki lat jego istnienia od połowy XIX wieku do drugiej wojny.
Ta jednak opowieść tak szczególnie śmiało plątała polszczyznę w najmniej spodziewane metafory, amplifikacje, animalizacje, oksymorony, zresztą we wszelkie sposoby stylistyczne, że nawet w "Bluszczu" się wyróżniała.
Widać z tekstu, że uczucia i wzruszenia wielkie targały sercem pisarki, że jej wyobraźnia słała na kartkę strugi obrazów i wrażeń, że idee snuły się w niej i wokół niej stadami skrzydlatymi, i że pani Tekla stukająca w maszynę, czy też pisząca piórkiem gęsim lub stalówką, palcami na klawiszach stukać nie nadąża i także z maczaniem piórka lub stalówki w kałamarzu, więc spóźnia się z wybieraniem z rojących się natchnień słów właściwych i że je bierze spontanicznie, jak Muza daje, plotąc zdania na poły i w pełni majakliwe.
Pani Tekla lubiła słowo "ściana", albo raczej wyrażenie, że coś się stawało, lub było jak ściana. W pewnym reportażyku z Francji napisała "ściana deszczu" i to jest mało może wymyślne, ale całkiem poprawne i zrozumiałe. Przykłady innych ścian znajdę później, na razie weźmy opowiadanko o trzech królach (odcinek z tytułem Ryby, grzyby...), gdzie sprawa ze ścianą nieco się komplikuje i wygląda tak: "tka się już z wolna milcząca ściana Święta". Nie chodzi o to, że jest jakaś święta ściana, tylko że niczym ściana są Święta Bożego Narodzenia. Tutaj ściana jest silnie zmetaforyzowana, albowiem staje się "milcząca", a na dodatek "tka się z wolna". Skoro ściany mogą mieć uszy, to mogą mieć i gębę, a tą gębą mogą pleść nieprzytomnie albo milczeć – jakoś da się tę metaforę ogarnąć. Natomiast jaka jest materia, czy też metafizyka ściany, że może ona się tkać, tego rozszyfrować nie potrafię. Nie ma co się przyczepiać do bezsensu metafory w poetyckim kontekście (chociaż opowiadanko wygląda na pisane prozą), ale uważam, że pomysł jest mocno ryzykowny. Jeszcze bardziej zuchwała jest w tym fragmenciku rzecz najważniejsza, czyli bez wątpienia "ściana Święta". Czy to jeszcze zwykły opis, czy już bluźnierstwo? Poezja, czy herezja?
Najsłynniejsza i najodpowiedniej wpasowana metaforyczna ściana jaką znam to zbliżająca się do wsi ściana bitwy z opowiadania Izaaka Babla, albo owe ruchome ściany bitwy sunące ku miastu. Jego ściany ognia, między którymi odbywa się walka, brzmią zwyczajnie i pospolicie. Przyrównywanie zjawisk do ściany wydaje mi się tak samo rusycyzmem, czy raczej rosyjską manierą, jak i polonizmem i manierą polską. Panna Knollówna spędziła młodość w Kijowie, wychowywana była po polsku i na Polkę, ale przecież żywioł językowy był tam i rosyjski i ukraiński i mieszający te dwa żywioły czwarty (po polskim) – żydowski. Może przed stoma laty "ściana" wszelaka była pospolicie rozpowszechniona w języku codziennym, a więc nagłe zastosowanie jej do świątecznej Wigilii dać miało efekt zaskakujący, prowokacyjny?
* * *