piątek, 29 września 2023

Samorosołowanie



Audio poniżej to "Annie Laurie", melodyjka, którą stara Marion Leatherby pogwizdywała wesoło – gdy po wrzuceniu  siebie samej do kotła wrzącego wywaru z cebuli i marchwi i po błyskawicznym ugotowaniu się doznała przemiany w samą siebie bez-wieku i czując się świetnie, wzmocniona pokrzepiającym rosołem, wychodziła z Podziemiów-Piekieł do swoich koleżanek tańczących przy ognisku pod zawaloną wieżą –  a o której to melodyjce nie pamiętała już od długich lat.


                                                video edytowane z YT         https://www.youtube.com/watch?v=ENnxaaDykPU



Ilustracje Petera Weisz Carrington do książki pt. "Trąbka do słuchania", autorstwa jego matki, Leonory Carrington,

 

środa, 27 września 2023

O "Empuzjonie", empuzach i empuzjonie.

 

                    

Kolejny raz przy czytaniu książki Olgi Tokarczuk mam tak, że chciałbym przejść, jak ona, przez to samo poszukiwanie tak zwanych materiałów, albo wertowanie archiwów, albo przez te same czytania, jakie były jej potrzebne do napisania powieści. Rzecz, rzecz jasna, nie do wykonania i potrzeba niepotrzebna, skoro powieść ma się przed oczyma. 

Mam też wielką chęć – i również nie pierwszy raz, nasłuchania się, co autorka opowiada o swoim dziele i o sobie piszącej to dzieło. Jej opowieści są to często dalsze ciągi książek, kartki nieistniejące, a oczekiwane. Nawet nie przedmowy lub wstępy od-autorskie, ale rozdziały integralne, części tekstu, które, czytając całość, jakby niebacznie, nieostrożnie się pominęło. 

W przypadku "Empuzjonu" od razu chciałoby się przeczytać Księgę niepokoju Pessoi, albo Czarodziejską górę Manna. I właściwie nie bardzo wiem po co – żeby jak autorka przeżyć to samo nawiedzenie tematem? ideą? urodą literatury? Przecież za chwilę, otwierając "Empuzjon", będę znał rezultat jej przeżyć i nawiedzeń. To po jakie licho byłaby moja niezdarna penetracja w interiorach, przez które ona przeszła i dlaczego mi się jej zachciewa? Może te chęci biorą się z ofert w książkach Tokarczuk zawartych? – z zaproszeń, z pokuszenia nie tylko do przeczytania, ale i do podróżowania, do przewędrowania. Dokąd? Gdzie? Dokładnie nie wiem dokąd, ale długo by o tej krainie gadać. Wydaje mi się, że chodzi o wyprawę w te obszary Istnienia, które graniczą z obszarami fantazji i z obszarami realności, rozdzielając je i tworząc trzecią krainę Bycia W Literaturze, po której Olga Tokarczuk jest przewodnikiem. Albo (w niej) kusicielką!


° ° °


Żeby wydawało się że...


    Sanatoria przeciwgruźlicze były instytucjami na przełomie wieków XIX i XX stworzonymi po to, żeby się wydawało, że jedni leczą, a inni są leczeni, choć może niektórzy w obu grupach sądzili, że tak jest naprawdę, a nie, że tylko się tak wydaje. Biorąc polskie znaczenia wytłuszczonego słowa da się napisać, że były to instytucje stworzone również po to, by się w nich wydawało pieniądze, duże pieniądze również. Ulokowanie akcji powieści w takim sanatorium powoduje, że opisywana sytuacja siłą rzeczy jest co najmniej dwuznaczna, w sensie – przewrotna, a może nawet oszukańcza. 


Przy czytaniu "Empuzjonu" zaczęło mnie prześladować sformułowanie "żeby się wydawało, że...". 

Kiedy kolejny raz przeczytałem, że coś się Mieczysławowi Wojniczowi wydawało, przeszukałem elektroniczne wydanie i okazało się, że słowa "wydawało się... wydawała... wydawać...wydaje... zdawać" występują ponad sto trzydzieści razy. Zatem w 400-stronicowej powieści częściej niż na co czwartej stronie coś się komuś wydaje, statystycznie rzecz jasna, gdyż jest tego szczególne nagromadzenie w kilku rozdziałach, np. "Dziury w ziemi" albo w "Biada mi, biada!". W "Empuzjonowym" sanatorium coś "wydaje się" najczęściej głównej postaci. To, że się tutaj leczy solidnie ze strasznej gruźlicy wydaje mu się najrzadziej. Jemu albo jej. Kto czytał, ten wie, że konstrukcja tej osoby, fizyczna przede wszystkim, ale i psychiczna też, jest taka, że tylko wydaje się być możliwa do perfekcyjnego ustalenia i opisania.

Skupiony na "Empuzjonie" przypisałem tej właśnie powieści spełnienie w literackim dokonaniu postulatu "żeby się wydawało, że...". Nie tkwiłem w tym błędzie zbyt długo, gdyż zaraz przypomniałem sobie "Prowadź swój pług..." w którym samej narratorce wydarzenia dzieją się tak "żeby wydawało się, że..." – narratorce, o czytelniku nie wspominając. A to opowiadanie, skonstruowane w taki sposób, żeby wydawało się, że bohaterka nie zginęła w wypadku samochodowym? A powieść o takiej aranżacji seansów spirytystycznych, żeby wydawało się, że widma zjawiają się naprawdę? A "Prawiek", który ma taką geografię, żeby wydawało się, że leży w środku świata? A nawet "Księgi Jakubowe", które zaczynają się od Jenty, na niej się kończą, przez nią są opowiedziane, ale taki mają tytuł i fabułę, żeby się wydawło, że są o tytułowym Jakubie?


Zasada "żeby wydawało się, że..." jest, a w każdym razie można to podejrzewać, główną metodą konstruowania przez Olgę Tokarczuk światów literackich. W "Empuzjonie" instytucja w której rozgrywają się wydarzenia to dla jej metody wręcz samograj.  Być może ten fakt był główną podnietą pisarki, świadomą, lub intuicyjną do napisania powieści z pozoru wtórnej do Czarodziejskiej góry, nawiązującej do niej, niby skazanej z góry na bycie w cieniu wielkiej Góry. 


Sanatorium, czyli coś, co wydaje się być tym, czym istotnie nie jest, to obiekt dla dziwności zdarzeń lepszy nawet niż Zamek, lepszy niż zakamarki Petersburga, zdecydowanie przydatniejszy literacko niż zadżumiony Oran. Dla dziwności i straszności. Prawdę mówiąc, sanatorium to miejsce straszne. Tę okoliczność znikomo tylko wykorzystał autor Czarodziejskiej góry. A już w porównaniu do utworu Olgi Tokarczuk – prawie w ogóle. Ta zaś nie tylko przydała okropieństwa miejscu, ale przede wszystkim temu, co stanowi istotę dzieła T. Manna – dywagacjom, dyskusjom, opiniom. Rozmowy panów z Pensjonatu w "Empuzjonie" są, na zdrowy rozum rzecz biorąc, najzwyczajniej  maszkarne i przerażające. Aż takie u Manna nie są. Toteż nie w Davos ulokowały się empuzje, ale Görbersdorf. 


° ° °

Gdzie szukać empuzjonu.


Co to jest empuzjon w "Empuzjonie"? Miejsce, czy sytuacja? Obiekt, czy idea? Olga Tokarczuk wyjaśniała przy okazji promocji książki, że kojarzyć trzeba empuzjon z sympozjonem. Czyli z taką sytuacją podczas uczt starożytnych Greków, gdy biesiadnicy po spożyciu posiłku oddają się dysputom filozoficznym, ale również śpiewom i uciechom z tancerkami. Słowo sympozjon znaczyło też same rozmowy, albo rodzaj piśmiennictwa, z regułu filozoficznego. Dziś nazywa się tak zebrania akademickie, służące do przelewania z próżnego w puste, albo zbiór esejów. Gdyby oznaczało miejsce, gdzie działają empuzy, należałoby słowo to kojarzyć z poligonem, albo z nazwą związaną na przykład z greckim dromos, jak kosmodrom. Tę ofertę w świetle wyjaśnień autorki najlepiej byłoby wykluczyć. 


    W książce nie znajdziemy wyświetlenia zagadki, gdyż nawiązania do empuz są zaledwie dwa i ich samych dotyczą, a nie tytułowego empuzjonu. Jest nim albo cały Görbersdorf z tym, co się w nim i w okolicach dzieje, albo Pensjonat Dla Panów z biesiadami i po nich dyskusjami odbywanymi wesoło pod trującą nalewkę. Przy tym dywagujący panowie wywlekają z wielką chęcią ów pensjonatowy empuzjon na zewnątrz, jak nie do lasu, to do kawiarni, albo na sanatoryjny deptak. Można by nawet powiedzieć, że swój mizogiński empuzjon rozsiewają po okolicy równie zapamiętale, jak własne prątki gruźlicze. Biorąc pod uwagę sposób w jaki się oni empuzjonują, czyli tematy rozmów, to epidemiczność, infekcyjność w obu przypadkach jest równie dewastująca. Można też przyjąć, że do Pensjonatu przybyli już empuzjonem zarażeni, jak gruźlicą, której się przecież nie w Görbersdorf nabawili. Byłby to więc rodzaj zabawy zawsze niebezpieczny, a w tej dolinie po prostu samobójczy.


    Albo zupełnie inaczej – empuzjon jest imprezą nie owych panów, ale empuz; nie męskich biesiad częścią wesołą, ale uciechą mitologicznych boginek. To one miałyby empuzjoński wyraj w sanatorium, wśród facetów chorych nie tylko na płuca. "Wyrajem" empuz było – wampirowanie, albo i kanibalizm z orientacją na płeć męską. Niektórzy powiadają, że była tylko jedna empuza, ale to nieprawda, gdyż było ich wiele. Ich matką była Hekate, czyli, jak mówią niektórzy, prawdziwa władczyni Tartaru, najciemniejszych i najgłębszych miejsc pod ziemią dla dusz zesłanych na wieczne cierpienie, co oznacza, że było to miejsce bardziej piekielne od Hadesu. Z orientacją otrzymaną po kądzieli empuzy buszują w świecie i zjadają tych facetów, których dusze zasługują na męki Tartaru, a nie na hadesową otępiałość.


    W "Empuzjonie" empuzy najwyraźniej są demonami zemsty, karzącymi osobników męskich, zamieszkałych w dolinie sanatoryjnej. Wydaje się zatem, że doktor Brehmer założył lecznicę w miejscu od dawna przeklętym, w którym demony żeńskie przez grubo ponad dwa wieki brały odwet na facetach za cierpienia kobiet z niedalekich okolic. Cóż w tym dziwnego, że marksizujący doktor Hermann Brehmer ulubił sobie miejsce diable i w nim ulokował swą instytucję na utopii zbudowaną? Nic też nie byłoby dziwnego, jeśliby Olga Tokarczuk na empuzjon wybrała lokację w najbardziej diablim pensjonacie w Görbersdorf.  


Czy empuzy to narracyjne stworki, "bezimienni mieszkańcy ścian, podłóg i stropów”?  Autorka nie nazwała je "bezimienne mieszkanki", jakby to były skrzaty-duszki-demonki obojga płci, przypuszczam, pre-formy prawdziwych, krwiożerczych empuz. Czy są nimi dwie dziwne staruchy łuskające bób? Przynajmniej jedna z nich ma obrzmiałą nogę, jakby to była noga ośla, albo z miedzi, czyli kończyna typowo empuzia. Ale jest jeszcze trzecia starucha, ukrywająca się, co oznaczałoby, że to nie empuzy, lecz Erynie. Dlaczego mityczne empuzy lubiły wampirzyć i kanibalizować, nie jest zbyt jasne, ale za to Erynie to boginie zemsty za nieprawość i złe sumienia. Panowie z Pensjonatu na gniew i karę zasługują w pełni za poglądy marksistowskie z bolszewickim sznytem. Ale i za czyny również, najbardziej Opitz, właściciel pensjonatu, a reszta gronka także – za ukrywanie, przemilczanie, niepotępianie jego zbrodni, ku czemu ich skłaniają mizogińskie teorie i bez wątpienia tych teorii praktykowanie. Empuzy, kimkolwiek są, być może jako wykonawczynie krwawej pomsty służą Eryniom, które karzą mękami mącąc umysły i sumienia.


Jak widać, nie bardzo rozgryzłem, co to jest empuzjon w "Empuzjonie", ani czym są w powieści same empuzy. Jednakowoż, tak jest ta książka napisana, żeby mi się wydawało, że wiem, czym jest i jedno i drugie.


...tak napisana... – czyli jak? Obok zmyślonej fabuły horroru pomieszczono w książce dziwnie dużo dokumentalnych komponentów – na przyklad fotografie realnie istniejącego miejsca, prawie cały autentyczny artykuł z epoki (Tygodnik Ilustrowany, rok 1895, nr 38, str 190), nieomal cytaty z prawdziwych tekstów historycznych postaci, a nawet na końcu podziękowanie Autorki  “Jerzemu Markowi i Uli Ososko za pomoc w jak najdokładniejszym odtworzeniu Görbersdorfu” – całkiem jak nie w powieści, ale w zbiorku rozpraw akademickich, albo wręcz traktatów, albo przynajmniej esejów. To znaczy – sympozjon, ale jakiś dziwny, przecież nie taki jak "Czuły narrator", czy "Lalka i perła". Sympozjon na opak, traktaty odwrotne, dysputy tak głupie i wredne, że zagrożone zemstą i warte krwiopijczych empuz – jednym słowem: empuzjon.

Poszukiwanie desygnatu dla tytułu o tyle ma sens, że dotyczy on całości książki, a nie tylko tych jej części, z których zbiór traktatów-esejów ułożyłby się w osobną całość. Co jest fabułą, jakby osobno relacjonuje dwumiesięczny pobyt głównej postaci Mieczysława w dolinie oraz jego wcześniejsze życie poza nią. Tej postaci nie można wprawdzie kojarzyć z empuzjonowaniem reszty jegomości z Pensjonatu, ale ona w tej atmosferze się znajduje, coś musi ze strasznym dziwactwem zrobić, a i ono z nią swoje zamierza uczynić. Z tym, że główna postać nie tyle do zjawiska z tytułu nie przystaje, ile istnieje obok i mimo niego, a skoro tak to tworzy się w powieści konflikt pomiędzy częścią fabularną, a częścią empuzjonalną. Przez ten konflikt czytamy dzieło fascynujące: powieściowe traktaty magicznie do-fabularyzowane.  Może dlatego Olga Tokarczuk powiedziała, pytana o książkę po Noblu, że będzie ona zupełnie inna niż poprzednie.


Albo w ten sposób: Tytuł oznacza sympozjon na opak i dotyczy  całości książki, a nie tylko mizogińskich  traktatów, niemal esejów, które mogłyby ułożyć się w osobną całość. Tytuł dotyczy także fabuły o pobycie głównej postaci  w dolinie sanatoryjnej oraz jego-jej wcześniejszego życia poza nią. To osoba od niemal wszystkich z maszkarnego Pensjonatu  oddzielona swą odmiennością, ale  która w jego atmosferze, w empuzjonie, się znajduje i wydaje się bezbronna. Główna postać nie tyle do zjawiska z tytułu nie przystaje (jak się okazuje - dzięki naiwnej odwadze), ile istnieje obok i mimo niego, który to kontrast, a właściwie konflikt sprawia, że  czytamy dzieło fascynujące:  horror empuzjońskich traktatów, sfabularyzowanych w mit duszy wyzwolonej.


Powinienem ten napuszony skrót myślowy rozwinąć w mniej pompatyczne objaśnienie, ale jego pierwszą część już chyba objaśniłem. Co do drugiej części to pastylka na wyzwolenie duchowe, zażyta przez Miecia-Klarę, jest jak najoczywiściej mityczna i od mitycznych istot pozyskana, a przemiana  Miecia w Klarę nie jest fizyczna – jego dusza już się nabyła w narzucanej męskiej formie i zapragnęła być formą żeńską z wyboru, do czego dojście jest głównym wątkiem fabuły. 


 ° ° °


O Wojniczu 


Bycie mężczyzną nie spełnia jego zapotrzebowania na istnienie, nie zaspokaja w pełni potrzeb jego różnorodnej egzystencji, można więc przypuścić, że przeciwieństwo męskości, czyli żeńskość, też ich nie zaspokoi, bo jest równie jednostronna. Wojnicza nie usatysfakcjonuje ta lub owa płeć, gdyż on-ona jest i tym i tą jednocześnie. Będąc obojniakiem jest ponad prostą, oczywistą płciowością. Jego (kłopot bycia) sposób istnienia jest troisty – kobiecy, męski i wspólny.  Przeistoczenie w kobietę, wygląda jak porzucenie, wciąż w ramach wyboru, narzuconej mu jednowymiarowej męskości. A tak naprawdę on-ona nie musi wybierać między tym a tym, bo on-ona samym-samą sobą doświadcza dwu- albo trójistności. Świat nie był wtedy i nie jest dziś gotowy na tego rodzaju istoty.


Mogę sobie wyobrazić, że sobowtórem Mieczysława Wojnicza jest Bruno Schulz wespół z chłopcem z jego opowiadań, istoty też jakby wyhodowanej w szklarni w okolicach Lwowa. Obaj, chłopiec i Miecio mieli kuzynów o imieniu Emil, którzy całkiem podobnie ingerowali w ich dzieciństwo, ale jest też podobieństwo ściślejsze z Brunem – ze względu na kategorię sensu, który był dla obu postulatem trudnym, bo im sens wynikał ”z różnych rzeczy częściowo, nigdy w całości, zawsze tylko fragmentami.”


° ° ° 

   

Zaświaty


    W początkowych partiach powieści istoty narracyjne, narracjonujące, ulegają wrażeniu, że Wojnicz przybywa z zaświatów. Nie jest całkowicie oczywiste, że przybył pociągiem, bo może mglistą okoliczność kłębów pary z parowozu wykorzystał, by się zjawić na stacji. Na dodatek obuty jest w bardzo lekkie obuwie, które nie tylko w górach na nic zupełnie, ale przecież i w długiej podróży ze Lwowa przez Wrocław praktyczności nie miało. Razem – wydawało mi się, że to są buty, kupowane na ostatnią, jak to się powiada, podróż. 


Być może ujawniam się z obsesją obuwniczo-trumienną, skoro przypisuję teraz powieści obrazy, które kilka lat temu przypisałem postaci Wieniczki w nowojorskim spektaklu Emila Vardy. Wienia przybywał na scenę spoza niej, nie z kulisów tak zwanych, ale od strony widowni, z miejsca swego pochówku; dochodził na czarno ubrany do dwóch postaci kobiecych, zagradzających mu dalszą drogę. One zaś nakazywały mu całkowitą zmianę wizerunku pogrzebowego na poprzedni, włóczęgowsko-pijacki, a więc przebranie się z garniturku w wyszmelcowane palto i przebucie z cienkich trumniaczków na trzewiki, w których łaził na Dworzec Kurski. Rozumiałem tę scenę, jako niedopuszczenie go w głębsze krainy umarłych przez Erynie, które skazywały faceta na męki kolejnego wędrowania ku Pietuszkom. To się zgadzało z mitem o Eryniach pilnujących wejścia w zaświaty.


W przypadku "Empuzjonu" mogę sobie wyobrazić, może wydawać mi się, że dwie stare kobiety to te same Erynie zagradzające Wojniczowi, jak Wieniczce, drogę do ostatecznej krainy pośmiertnej i sprawiające, że zreinkarnuje się w odmienionej postaci i że powróci z przedsionka sanatoryjnego i z zaświatów w inne istnienie. I że nie będzie to kara, jako że Erynie karały złych.


Na początku książki obie staruchy łuskają bób. Ten bób, niczym strzelba u Czechowa, zjawia się ponownie na końcu opowieści. Norman Davies w kalendarzach Europy wyszukał czasy, w których sądzono, że bób był łącznikiem między ziemią i piekłem.


Brnę, jak widać, ku interpretacji, jakoby Wojnicz przybył do Görbersdorfu martwy, powalony gruźlicą we Lwowie, albo we Wrocławiu i że taki zjawia się w kłębach pary. To może być mylna droga, ale warto by sprawdzić, czy korespondencja Miecia do ojca rzeczywiście istniała jako fakt pocztowy w urzędach Cesarstwa. Görbersdorf z "Empuzjonu" niekoniecznie musi być miejscem żywych, mimo dokumentalnych fotografii. Klara Opitz wyjeżdżająca stamtąd, wydostająca się ze strefy przygranicznej piekła za pomocą ziarnka bobu, jest być może kolejną wersją Eurydyki, którą nie przygłupi Orfeusz odszukał, ale którą wspomogły najgroźniejsze dla facetów boginie starożytności.


° ° °


Zielnik


Obok zielnika z książki Olgi Tokarczuk na ziemiach polskich pojawił ongiś się inny zielnik innego M. Wojnicza. W posiadanie pierwszego wszedł prawdziwy Michał W. w roku 1912, a następny, powieściowy, stworzył w 1913 Mieczysław W.


Gdy najpierwszy raz stworki narracyjne wspominają o zielniku, wciąż jeszcze leżącym w walizce po przyjeździe Mieczysława do sanatorium, domyślać się można, że napomknienie owo jest istotne, ale dlaczego takie jest, nie wiadomo aż do ostatniego rozdziału. Okazuje się w nim, że empuzy polubiły Miecia również z powodu jego zajmowania się suszeniem liści, "żeby je wkleić i ocalić od rozkładu i śmierci". Wampiro-kanibalki görbersdorfskie są tym faktem przejęte i wzruszone. Przypuszczalnie czytelnik też jest wtedy ostatecznie wzruszony i usatysfakcjonowany.


    Nie wiadomo jakich rozmiarów jest wirtualny album Mieczysława W. Natomiast wiadomo, że realna księga pozyskana od włoskich jezuitów przez Michała W. ma 136 kart o rozmiarach 22 i pół centymetra na 15 cm. Empuzy wiedziały, że Mieczysław przyklejał liście na karty swojego zielnika, lecz czytelnik "Empuzjonu" nie wie, czy przywiózł on ze sobą specjalny klej do sanatorium, czy miał może taśmy przylepne (były takie w 1913 roku?)*, czy dokonywał opisów poszczególnego liścia lub kwiatu, jak suszki przygotowywał. 

 

*po dokładniejszym przeczytaniu książki:

«Wojnicz był wtedy zajęty przeglądaniem swojego zielnika, gdzie na każdej karcie starannie wysuszone i przypięte maleńkimi paseczkami papieru trwały na wieczność rośliny.»

 

    Księga Michała W. właściwie takim albumem nie jest, gdyż zielarska jej część prezentuje roślinki namalowane, a nie wlepione, dzięki czemu przetrwały sześć stuleci, jako że obiekt ów powstał prawdopodobnie w pierwszej połowie XV wieku. Zielnik Mieczysława na pewno był zielnikiem, księga Michała nazywana jest Manuskryptem Wojnicza.


    Szczegółowe informacje o Manuskrypcie są w Wikipedii. Jest też w Sieci olbrzymi dokument PDF z detalicznymi skanami owej księgi, a oryginał znajduje się w bibliotece Uniwersytetu w Yale.


    Nie wiem, co i jak rosło w średniowieczu, toteż nie mogę miarodajnie orzec, czy roślinki namalowane w Manuskrypcie tylko wydają mi się fantasmagoryczne, czy istotnie takimi są. Ponoć znawcy nie zidentyfikowali tej botaniki. Kiedy ogląda się zwykły zielnik, rozplaskane roślinki, choćby najbardziej pospolite, opatrzone, z łąki lub z ogródka, wyglądają tak niezwykle, jak przywiezione z Marsa. Może więc zielnik fascynował Mieczysława jako przedmiot pokazujący efekt patrzenia przeziernego, zanim jeszcze dowiedział się on od Thilo von Hanha, że taki sposób patrzenia istnieje.


Relacje między zielnikiem Miecia Wojnicza i Manuskryptem Michała Wojnicza są nie do prześlepienia i muszą mieć osobne, ukryte znaczenie, zrozumiałe w przeziernym odczytaniu "Empuzjonu". W dotychczasowych (r.2022) rozmowach z Olgą Tokarczuk nikt o to nie zapytał, ona sama z siebie też nie mówiła o dwóch albumach dwóch Wojniczów. 


Manuskrypt zawiera mnóstwo tekstu, napisanego w nieodcyfrowanym dotychczas języku. Pierwsze karty to obrazki roślinek, ale potem pojawiają się rysunki nagich kobiet w przedziwnych konstelacjach astrologicznych i anatomicznych. Jest na owych kartach średniowiecznej księgi opowiedziane o kobietach coś dziwnego, magicznego, z pierwszej ręki czarowniczego. Aż korci podejrzewać, że "Empuzjon" stanowi nierozgłoszone oficjalnie odczytanie z Manuskryptu tajnego języka czarownic. Albo dopisanie dalszego ciągu do ezoterycznej treści, którą czarownica Olga zna z książki na książkę coraz lepiej.


° ° °


Tropem równie ciekawym w gąszczu kontekstów "Empuzjonu", ciekawszym nawet od "Czarodziejskiej Góry", jest ślad wyraźnie zaznaczony na początku książki, czyli "Księga niepokoju". Nie Mann, lecz Pessoa. Nikt o nim nie pisze, nie wspomina w tzw. opiniach, albo esejach o "Empuzjonie". Nawet prof. Czapliński w świetnym tekście w magazynie "Książki" (r.2022) ani się o Pessoi zająknął. Z łatwością znajdują recenzenci końcową listę wodzów intelektu, którzy mizogińskie głupoty przez całe wieki pletli, a nie widziałem jeszcze tekściku, w którym by się zjawiło nazwisko autora motta z początku książki. A to jest trop fascynujący, przede wszystkim za sprawą heteronimów oraz mnogich osobowości poetyckich i egzystencjalnych Pessoi, co jest osobną tajemnicą Miecia W. i Klary O.

                        ° ° °

                        (ułożone z kilku tekstów zeszłorocznych)


wtorek, 26 września 2023

Książki-koleżanki. "Trąbka" i "Empuzjon".

 

        Książki-koleżanki


Kiedy opowieść Olgi Tokarczuk o "Trąbce do słuchania" Leonory Carrington była dostępna tylko w wersji angielskiej, miało się do przetłumaczenia z powrotem na polski takie zdanko: "But the anarchic tone and pervers nature of this little book made a powerful impression, one that has never left me." Są w nim dwa sformułowania, a razem cztery wyrazy – "anarchiczny ton" i "przewrotna natura".  Słówko "pervers" niepokoi polskiego czytacza bardziej chyba niż angielskiego, który zapewne widzi w nim najpierw znaczenie główne, właśnie "przewrotność", a dopiero później drugie czy trzecie, czyli "perwersję". Mnie zaintrygowały niezdrowo dalsze znaczenia i sądząc, że tłumaczka napisała "perwersyjna  natura" zamiast "przewrotny charakter", uznałem, że to za grubo powiedziane o "Trąbce", bo perwersji jakiejś oczywistej się nie doczytałem w niej, a i do metaforycznej nie miałem przekonania. Teraz wiem, że powinienem się był nie ekscytować nadmiernie "perwersją" i jednak pozostać przy "przewrotności". Teraz – to znaczy, kiedy polski oryginał tekstu pani Olgi jest już dostępny. W roku 2023 stanowi on posłowie do kolejnej polskiej edycji, tak jak w roku 2020 był posłowiem do wersji angielskiej wydanej w Nowym Jorku.


W polskim oryginale wyjawiła się rzecz ważniejsza: dwa angielskie sformułowania to są tak naprawdę dwa wyrazy – anarchiczność i przewrotność. Siła uderzeniowa (i siła znaczenia) jednego celnego słowa jest większa niż rozwlekłość frazy, bo nią się dłubie w sensach jak wytrychem, a jednym słowem otwiera się kłódkę sensu gładziutko jak kluczem:


«Anarchiczność i przewrotność tej niewielkiej książeczki zrobiła na mnie tak wielkie wrażenie, że zapamiętałam ją na całe życie.»


Czyli, że tę książeczkę samą w sobie przygarnęła Olga Tokarczuk do własnej prywatności. Chociaż wyraźnie zabrakło dodatku "z pewnością", bo przecież nie z zaświatów czyni OT to wyznanie, ważniejsze jest, że wiemy, gdzie i na jak długo uplasowała Ona dziełko Leonory. Cały przekład posłowia bardzo jest świetny, ale przewaga źródła  oczywista, bo co innego książkę "zapamiętać na całe życie", a co innego doznać po jej przeczytaniu "wrażenia, które nigdy nie minęło".


A odkąd owe zapamiętanie i wrażenie należałoby liczyć? Odkąd one tkwią w życiu Olgi? 


«Pierwszy raz przeczytałam "Trąbkę do słuchania" bez znajomości biografii autorki...»


Byłby to dowolny rok po 1974 (pierwsze wydanie "Trąbki"), jeśli Olga czytała po angielsku, albo rok 1998, jeśli czytała po polsku. Załóżmy tę drugą datę, kiedy była już autorką czterech książek, i nagle bach! – "wielkie wrażenie... na całe życie". Mam podejrzenia, solidne jednak jak pewność, że już wtedy podejrzewała, ba, wiedziała na bank, że ono upomni się kiedyś u niej o swoje literackie zaistnienie.


Składam wydarzenia z ostatnich lat: 2019, Nobel, wspaniały wykład, ale ostatnia rzecz to "Księgi Jakubowe"; 2020, kompilacja esejów "Czuły narrator" – a nowej powieści nie ma; 2020, gdzieś za oceanem niezbyt wielkie posłowie do "Trąbki" – a nowej powieści nie ma; nagle: 2022, powieść "Empuzjon"; 2023, Góry Literatury: festiwalowa prezentancja posłowia po polsku w nowej edycji "Trąbki" w Wydawnictwie Literackim.


"Nagle... Empuzjon" - nie, to nieprawda, wcale nie nagle. Jest rok 2016, sala Muzeum Gombrowicza we Wsoli, z Olgą Tokarczuk rozmawia Jerzy Sosnowski, do końca części oficjalnej spotkania zostały 4 minuty i pięć sekund, i wtedy JS zadaje pytanie:


«– Chciałbym cię zapytać, czy masz jakieś takie... pomysły, do których już się prawie przymierzałaś, już zaczynałaś widzieć, że będzie jakaś książka z tego, a potem coś... coś... właśnie jakieś tam... jak z tego powiedzenia, motyl przeleciał na Tokio, zmieniła się konfiguracja i już domyślasz się, że... że nie wrócisz do tej idei, która już miała się krystalizować w książkę. Masz coś takiego?

 



– Mam... takie właściwie dwie książki, które leżą i czekają na mnie. Wspominam o tych dwóch, bo one są w miarę już jakby ubrane w ciało, ale mam jakiś problem, żeby wrócić do tego. Natomiast książek, które się pojawiły jako pomysł, jako zarys, no, to mnóstwo. Ale te dwie, o których chętnie państwu opowiem, to po pierwsze, spora książka dla dzieci... podróż pełna przygód, fantastycznych, dziwnych zwrotów akcji... w końcu nawet metafizyczna... metaforyczna. (...)


Natomiast ta druga książka, której początek nawet opublikowałam w "Odrze"... Ludzie mnie o nią często pytają, zwłaszcza ci tam od nas, którzy czytają "Odrę". To jest taka książka, która się dzieje u nas na Dolnym Śląsku, w Gersberdorfie, czyli w miejscowości dzisiaj zwanej Sokołowsko, w której powstały pierwsze na świecie sanatoria leczące gruźlicę. Ludzie z Davos przyjeżdżali, żeby nauczyć się, jak się leczy gruźlicę i potem zbudowano Davos, gdzie, jak wiemy się dzieje "Czarodziejska góra". Tę zbieżność próbowałam trochę wykorzystać, do napisania takiego jakiegoś pastiszu, mogłabym powiedzić, "Czarodziejskiej góry", ale zawsze ineresował mnie temat mizogynii, który jest tematem bardzo ważnym dla mnie, jako dla kobiety, która uczestniczy w kulturze i czyta literaturę i natyka się na takie rzeczy, które są mizogynistyczne i jakby nie wiadomo, co z nimi zrobić. Czy przemilczeć? Czy buntować się? Czy krzyczeć? One się pojawiają cały czas. I jest to jeden z filarów naszej kultury. I żeby... rozprawić się literacko z mizogynią, tam, w tym Gersberdorfie, na początku XX wieku, w jakiś pastiszowy, groteskowy sposób. Mam wszystko wymyślone, są sceny naszkicowane, sens, zakończenie... I ciągle mi nie starcza czasu i uwagi, żeby do tego wrócić, bo stale pojawiają się takie tematy, jak Jakub Frank, albo Duszejko. Ale... myślę, że kiedyś wrócę do tej książki, zwłaszcza, że ona jest prawie gotowa, żeby ruszyć z nią i napisać powieść o mizogynii, uświadomić na czym polega, ale obśmiać przede wszystkim, spsychoanalizować, przeleczyć terapeutycznie. Ciekawie brzmi, prawda?»



A zatem "Empuzjon" był od samego początku książką zorientowaną ku innym książkom. Najłatwiejszy trop wiódł do "Cz. g." i błyskawicznie wydeptano na nim szeroki trakt interpretacji, refleksji, objaśnień i dociekań. Nikt rok temu nie podążył śladem motta, wiodącym do "Księgi niepokoju" Fernando Pessoi. Może przeoczyłem, że ktoś skręcił ku dziwnej księdze innego Wojnicza, która jest stara, wielka i nikt nic z niej nie rozumie, ale jest w znacznej części zielnikiem.

     Nie przypadkiem złożyłem teraz kalendarium "Trąbki" i "Empuzjonu", gdyż uważam, że ta pierwsza jest książką-koleżanką tej drugiej. Korespondują one ze sobą nie tylko w tym, o czym opowiadają, ale i jak opowiadają. Najoględniej można powiedzieć, że zbudowane są na tym samym fundamencie artystycznym, czyli na estetyce surrealizmu – być może uda mi się napisać o tym obszerniej. O innej sprawie nie wymyślę zbyt wiele, ale też jest ważna – obie nie są napisane przez facetów. I w końcu – "Empuzjon" jest anarchiczny i przewrotny. Nie potrafię sensownie dociekać, jak "Empuzjon" przelecza terapeutycznie mizogynię, ale widzę wyraźnie, jak w nią wali anarchicznie, jak rozpirza jej filary, warcholi w tym niby-porządku i wrednym przymierzu.