wtorek, 14 marca 2023

Doktor Faustus. Część 2 – Janiński.

 

    Jak i kiedy Jonatan Leverkhün zaznajomił się z legendą o księżniczce Szarlocie i jaka to była opowieść, stanowi zupełnie osobną historię. Wydawać się może, że legendę wyczytał w powieści niemieckiego pisarza Heinricha Dawida Zschokke, opublikowanej w 1804 roku, albo oglądał w teatrze słynną w drugiej połowie XIX wieku operę o księżniczce. Ale jako, że w obydwu tych utworach nie mówi się zupełnie nic o wyspie Martynice, przypisać można by panu Jonatanowi zmyślenie historyjki dla swoich dzieci i ich przyjaciół, tak jak niewątpliwie zmyśleniem było pochodzenie jego Biblii z biblioteki książęcej w Wolfenbüttel. Zamek rodu Gwelfów, książąt brunszwickich, stał przecież dosłownie za siedmioma górami i lasami, po drugiej stronie pasma gór Harz, a wioska Buchel z książęcej perspektywy kryła się nie wiadomo gdzie, w krainie za setką lasów i gór.  

    Okazało się przy skrupulatniejszych poszukiwaniach, że Jonatan powtarzanej do znudzenia legendy nie zmyślił i znacznie wcześniejsze źródła, jeszcze z XVIII wieku, bliskie są jego wersji opowieści o księżniczce. 

    Na razie niech wystarczy taka informacja, że w fabule H.D.Zschokke pt. "Księżniczka von Wolfenbüttel" Szarlota ucieka z carskiego dworu w Petersburgu w towarzystwie starego sługi Herberta i dwórki Agaty. Powieść jest napisana w formie listów Kawalera d'Aubant do Laurentego Bellisle i jako równoległa korespondencja księżniczki Szarloty Krystyny z hrabiną Julią von B. Sporo miejsca zajmują też wspomnienia i wyznania "trzeciej" osoby, tajemniczej Augustyny.


    Wątkiem osobnym w powieści są losy polskiego szlachcica Janińskiego, ściśle związane z uciekinierami. Najpierw więc o Janińskim, a o samej księżniczce, o tym, czego zaznała na carskim dworze i dlaczego uciekła – później, w dalszych postach bloga.


° ° °



(Dla wyjaśnienia – księżniczka w listach o Herbercie i Agacie:


Droga Julio. Znasz starego Herberta? Czy pamiętasz jeszcze, jak jako dzieci woził nas wózkiem po zamkowym ogrodzie i jak miał na imię nasz konik; jak czasem przeprowadzał nas przez płoty i rowy, czasem był naszym wioślarzem, czasem naszym mistrzem budowniczym? Ten wierny sługa jest nadal ze mną, wciąż ten sam, a jego osoba, jego nastrój, jak zwykle pogodny i ciepły, stały się dla mnie jedyną ostoją. Gdybym go straciła, pękłoby mi serce.


Ze wszystkich, którzy otaczali moje łoże boleści, nikt nie przejmował się mym losem tak głęboko i tak będąc zrozpaczoną, jak jedna z moich młodych dam, imieniem Agata von Dienholm. Jest to urocza dziewczyna w moim wieku, ze zubożałej rodziny szlacheckiej, bez rodziców, bez bliskich krewnych.


Z polecenia mojego ojca przyjęłam dobre dziecko. Nagrodziła moją przyjaźń nieskończoną wdzięcznością, oddaniem, któremu nic nie dorównuje. Nie było mi obce, że z pewnym młodym, szanowanym oficerem z jednego z najlepszych domów w Petersburgu, który zabiegał o jej względy i bynajmniej nie był jej obojętny, bezpardonowo zerwała wszelkie kontakty, ponieważ przemawiał przeciwko mnie w towarzystwie innych oficerów, by zyskać przychylność Wielkiego Księcia Aleksego.)



    Fragmenty dotyczące Janińskiego w powieści Heinricha Zschokke mieszczą się w Księdze Drugiej, od  dziewiątego rozdziału w pamiętniku niejakiej Augustyny Holden, czyli zmienionej Szarloty. Rzecz o Janińskim zaczyna się zimą 1715/16, gdy trójka uciekinierów dojeżdża do granic Polski.


° ° °

 


Po długiej, strasznej nocy nastał poranek. Byliśmy w środku leśnej dziczy, zmęczone konie kłusowały coraz wolniej. W końcu dotarliśmy do samotnego, nędznego domu, przed którym Herbert zatrzymał sanie. Zaprowadził nas do środka. Przyjęła nas gościnnie para staruszków, Herbert przedstawił Agatę i mnie jako córkę i syna. Co za szczęście żyć niezauważanym, samotnym, znanym tylko nielicznym dobrym, którzy nas kochają - to najlepsze co nas może spotkać na świecie.


Większość dnia spędziliśmy na wypoczynku w chacie. Spaliśmy tak bezpiecznie, tak mocno, jakby Rosja nie była już dla nas zagrożeniem. Dopiero wieczorem rozstaliśmy się ze starymi gospodarzami i ruszyliśmy w dalszą drogę po śniegu. Herbert rozglądał się w terenie i zawsze omijał główną drogę; podróżowaliśmy tylko nocą, odpoczywając w odległych chatach i biednych wioskach; widywałam niewielu ludzi, a teraz zmieniłam ubiór i nazwisko, aby na zawsze pozostać nieodkrytą.

Agata, przybrała niezgrabny strój rosyjskiej wieśniaczki.


Wreszcie któregoś wieczoru Herbert oznajmił:

„Już możemy być spokojni, dziś śpimy w ostatniej rosyjskiej wiosce; nazywa się Kwadosław, mamy do niej półtorej mili! Od jutra będziemy podróżować po polskiej ziemi.”

Ucieszyłam się i zawołałam:

„Nie! Musimy być dziś w Polsce! Dopiero wtedy odetchnę spokojnie.”

Do Kwadosława dotarliśmy późno. Było ciemno i padał gęsty śnieg. Herbert chciał odpocząć, ale nie poddałam się, dopóki nie ruszył w dalszą drogę do pierwszej polskiej wsi. Zapytałam o jej nazwę. Nazywała się Nieszosperda.



strzałka u góry – miejsce przekroczenia granicy

strzałka po prawej – siedziba niemiłego starosty 

 


strzałka u góry mapy – miejsce poprzedniego zbliżenia na tle całej Rzplitej Ob. Narodów

Prosiliśmy o przewodnika, ale tutejsi ludzie byli tak nieuprzejmi, że nikt się na niego nie zgodził; bez względu na to, jak wysoką obiecaliśmy zapłatę, nie mogliśmy go dostać. Robiło się coraz ciemniej i wiatr ciskał w nas śniegiem. Byliśmy na wpół przemarznięci z zimna i musieliśmy się rozgrzewać biegnąc truchtem od czasu do czasu obok sań. Przez kilka godzin błąkaliśmy się po lesie, nie docierając do jego krańca. Herbert zsiadł, żeby się rozejrzeć, bo nie wiedział, którędy jechać. Agata i ja czekałyśmy w saniach na jego powrót.

Ku naszemu niemałemu zdumieniu niespodziewanie pojawił się pieszy nieznajomy. Zwróciłam się do niego; nic nie odpowiedział, tylko podszedł do koni, wskoczył na jednego i skierował nasze sanie w boczną drogę przez las.

Konsternacja i strach prawie pozbawiły mnie świadomości. Wołałyśmy Herberta; z daleka słyszałyśmy jego krzyki w odpowiedzi, ale wkrótce ucichły. Opadłam zemdlona w ramiona Agaty i nie odzyskałam przytomności, dopóki sanie się nie zatrzymały.


Otworzyłam oczy. Znajdowaliśmy się na szerokiej równinie poza lasem, śnieg i wiatr nie ustawały. Nieznajomy, który nas porwał, zeskoczył z konia i zniknął. Przypuszczalnie chciał wykorzystać nasz zaprzęg tylko po to, by skrócić pieszą wędrówkę i szybciej wydostać się z lasu.

Nie pozostało nam nic innego, jak wrócić do lasu w poszukiwaniu naszego zaginionego przyjaciela. Głębokie ślady na śniegu wskazywały, jak długą drogę przebyliśmy. Po pół godzinie wróciłyśmy do lasu. Wołałyśmy Herberta niezliczoną ilość razy, ale na nasze przeraźliwe krzyki odpowiadał tylko ryk wichury w czarnych sosnach...

Jechałyśmy kolejne pół godziny w głąb lasu; ani śladu, ani dźwięku od biednego Herberta. Gdzie mamy go szukać? Bałyśmy się, że jedziemy złą drogą. Być może nieszczęśnik leżał już zamarznięty na śniegu; być może zaatakowały go wilki i rozszarpały... Zostałyśmy bez doradcy, bez wsparcia, pozbawione sił i odwagi, zagubione na śnieżnej pustyni.

Nigdy nie byłam w tak okropnej sytuacji. Zmarznięte ręce ledwie miały dość siły, by utrzymać wodze zmęczonych koni. Agata poradziła, by wyjechać z powrotem na otwartą przestrzeń w nadziei, że jeśli podążymy śladami naszego porywacza, odkryjemy jakieś ludzkie siedlisko. Stamtąd mogłybyśmy po Herberta wysłać w gęstwy leśne znających się na rzeczy ludzi...

Posłuchałam rady i rzeczywiście, podążając śladem pozostawionym przez uciekiniera, dotarłyśmy o świcie do biednej, na wpół zasypanej śniegiem wioski.


Zatrzymałyśmy się przed starym murowanym domem, który był najporządniejszy w całej wsi. Cała sfora psów otoczyła nasz powóz, szczekając, aż uciszył je jakiś obszarpany, brudny facet, który wyszedł z domu i wysłuchał naszej żałosnej opowieści, którą mu recytowałam po rosyjsku najlepiej jak umiałam. Zostawił nas bez odpowiedzi, ale pojawił się kilka minut później i zaprowadził nas do ogrzewanego pokoju, który przypominał stajnię, gdzie na słomie leżało kilku służących.

Tutaj przez godzinę musiałyśmy cierpliwie czekać na swój los. Śpiący pokrzepili się; zaprowadzili nasze konie pod dach, a w końcu do większej sali, gdzie silny, barczysty mężczyzna z wielkim wąsem przedstawił się jako pan Horodko. Najpierw próbował rozmawiać z Agatą po rosyjsku, potem po polsku. Dobre dziecko, nie władające biegle żadnym z tych języków, odpowiedziało po francusku, potem po niemiecku i nie zostało zrozumiane. Chciałam coś powiedzieć, ale on mi kazał milczeć.

„Nie jesteś Rosjaninem, pomimo swojego ubrania!”, powiedział, szepnął kilka słów do ucha jednemu ze swoich służących i kazał Agacie wyjść z pokoju.

Na próżno chciałam go powstrzymać.

„Wiem, coś za jeden”, powiedział mi straszny człowiek, „jesteś uciekinierem z Petersburga. Od początku wydałeś mi się podejrzany.”


To, co oznajmił, dopełniło mojego strachu... Przeraziłam się, że zostałam rozpoznana, zdradzona i będę wydana do Petersburga. Zmyśliłam, że Agata to moja siostra; opowiedziałam naszą nocną przygodę i jak nasz ojciec zgubił się w lesie. Poprosiłam, żeby go odszukał. Szlachcic potrząsnął głową; kazał mnie zaprowadzić do sąsiedniego pokoju, gdzie po chwili przyprowadzono Agatę, która gorzko szlochała. Z pomocą sługi, mówiącego łamaną niemczyzną, pan Horodok ponownie ją przesłuchał, a ponieważ udawała pokojówkę służącą memu ojcu, sprzeczność naszych zeznań zwiększyła podejrzliwość starego wiejskiego tyrana.

Potraktowano nas jak więźniów, nasze nieliczne rzeczy zniesiono z sań do pokoju, dostarczono jedzenie i picie, i zostawiano nas same aż do wieczora. Dowiedziałyśmy się tylko, że surowy pan, którego nazywano starostą, wybrał się na polowanie z innymi znajomymi. Nie wiedziałyśmy, czy zdecydować się na ucieczkę wieczorem, czy z heroicznym spokojem czekać na rozwój sytuacji. Raz przeważał jeden plan, raz drugi; najbardziej martwiłyśmy się o naszego Herberta.

Kiedy się ściemniło, myśliwi wrócili.


Wkrótce w sąsiednim pokoju zrobiło się dzikie zamieszanie. Usłyszałyśmy brzęk kielichów, głośne śmiechy i głos Starosty, który mówił o nas. Najbardziej zaniepokoiła mnie jego sugestia, że ​​jesteśmy szwedzkimi szpiegami albo włóczęgami, którzy w Petersburgu uknuli jakiś podstęp. Chciał nas, powiedział, i starca, którego nazywamy naszym ojcem, wydać władzom najbliższego miasta następnego dnia... Wywnioskowałam z tego, że Herbert też się znalazł.

Wtem otworzono drzwi i weszli grupą ludzie rozgrzani winem i wódką, tłoczyli się i przyglądali nam. Agata płakała; obrzuciłam starostę wymówkami, że tyranicznie potraktował niewinnych podróżnych, i zażądałam, aby mnie zaprowadzono do ojca.


Wśród przybyłych wyróżniał się postawny młodzieniec, który podszedł do Agaty i kładąc jej rękę pod brodę i unosząc jej głowę, powiedział po francusku:

„Prawdopodobnie nie jesteś ani wieśniaczką, ani kryminalistką, kochane dziecko!”

”A ty, panie — zwróciłam się do niego — nie wyglądasz na rozbójnika ani na zdolnego do usprawiedliwienia chamstwa popełnianego wobec podróżnych na terytorium Króla Polskiego! Przybyliśmy tu, mając na uwadze gościnność i słynną hojność Polaków, a zamiast tego jesteśmy narażone na maltretowanie”.

Młodzieniec spojrzał na mnie z boku, uśmiechając się, a potem znowu patrzył na Agatę, która nieśmiało spuściła wzrok w ziemię.


"Chodźcie za mną! Uwolnię was, jeśli chcecie!”, powiedział w końcu i kładąc dłoń na ramieniu Agaty, dodał: „Nie płacz, piękna dziewczyno!” Po czym ze śmiechem zwrócił się do starosty, wołając:

„Władysławie, zrobiłeś mi niezły kawał!”

- Co masz na myśli, Janiński? - krzyknął starosta.

„Aresztowaliście malarza, o którym pisał do mnie Hauptmann Osterow i na którego tak długo czekałem. Te dwie młode osoby towarzyszą mu. Gdzie on jest? Muszę z nim porozmawiać.”

Z tym nas opuścił. Inni wyszli za nim.

Nie minęło pół godziny, gdy Janiński, trzymając naszego Herberta za rękę, wszedł z chytrym uśmiechem.

”Moje sanie — rzekł Janiński — są za ciasne dla wszystkich. Podążaj więc za mną do mojego zamku, a potem rozgość się na jak długo zechcesz u mnie pozostać!”

Kiedy znów zobaczyłam Herberta, pomyślałam, że niebezpieczeństwo minęło. Gdy tylko zostaliśmy sami, opowiedziałyśmy mu o naszych przygodach, strachu i obawach o niego, on zaś o tym jak zabłądził, ale szczęśliwie znalazł ślady naszych sań na śniegu i kierowany nimi dotarł do wioski.

Zmęczeni, nie wahaliśmy się ani chwili, by opuścić to okropne miejsce i wyruszyć w podróż z nieznanym Janińskim, którego przyjacielski wygląd obiecywał nam zdecydowanie lepszy los.


Ruszyliśmy w gęstej zamieci śnieżnej, sanie Janińskiego prowadziły. Tuż przed północą dotarliśmy w końcu do rozległej wioski o nazwie Słoboda, w której na uboczu stała wysoka, wiekowa budowla z kilkoma małymi wieżami. Księżyc przebijał się przez szare śnieżne chmury i rzucał melancholijne światło na zamek, który ze swoimi wykuszami, wieżyczkami i wąskimi oknami przypominał fortecę. Wokół niego biegł rów, nad którym wiódł most.

„Och”, szepnęła do mnie Agata, „mam nadzieję, że tu znajdziemy nieco lepsze schronienie”.

 




Nasz gospodarz zajął się wyciąganiem nas z powozu; następnie ujął Agatę pod rękę i poprowadził do zamku. Herbert i ja poszliśmy za nimi.

Kolację urządzono w dużym pokoju pokrytym starą tapetą. Wszędzie panowały porządek i czystość, co również dodało nam otuchy.

"Jakże się cieszę — rzekł Janiński — że was wyzwoliłem z niemiłej niewoli u Starosty! Właściwie to dobry człowiek, ale trochę szorstki i śmiertelny wróg króla Szwecji. Jest bogaty w ziemię i ludzi, ale odkąd stracił żonę, jego dom przypomina zajazd dla żebraków, a on nierozumnie tarza się w błocie i brudzie. Trzeba mu wybaczyć dziwaczne nastroje, a ponieważ jest wpływowy, zaprzyjaźnić się z nim... Zapomnijcie o przerażeniu, jakie wywołał w was ten człowiek. Nie zawiodę mojej obietnicy uczynienia waszego pobytu u mnie przyjemniejszym! Podróżowałem też po Europie i wiem, jak dobrze jest znaleźć gościnne schronienie, zwłaszcza w tak dzikim, niegościnnym kraju jak nasz”.

Podziękowaliśmy mu za troskę, a Herbert wyciągnął zza pazuchy dokumenty.


„Proszę”, powiedział, pokazując mu rosyjski paszport, „żebyście i wy, panie, mogli nas poznać! Widzisz stąd, że jestem francuskim szlachcicem, który nazywa się de Laborde, a te dwie są moimi córkami. Przebranie się jednej w strój męski, a drugiej w strój rosyjskiego chłopa było kaprysem obu dziewczyn, na który się zgodziłem. Jestem pewien pańskiej szlachetności i uważamy się za szczęśliwych, że zostaliśmy zaskoczeni, choć w niefortunnym przypadku, tak miłą znajomością.”

Janiński przejrzał paszport i przeprosił mnie i Agatę, że ​​zwiedziony naszym przebraniem mógł nie traktować nas z szacunkiem, na jaki zasługiwałyśmy.  Zauważyłam, że Janiński poważniej zaczął traktować Herberta po tym, jak się przedstawił

Tego dnia bardziej był nam potrzebny odpoczynek niż jedzenie. Pokojówka zaprowadziła mnie i Agatę do małego pokoju na ostatnim piętrze domu, gdzie zasnęłyśmy pod opieką przodków naszego szlachcica, których na wpół wyblakłe obrazy wisiały na ścianach.

Następnego ranka Herbert przyniósł nam zaproszenie życzliwego gospodarza.  Prosił, abyśmy zostali u niego kilka dni, aż wrócą do sił nasze konie, wyczerpane tak wielkim wysiłkiem. Pogoda była również bardziej burzowa niż zwykle; my sami potrzebowaliśmy odpoczynku, by nabrać nowych sił. Oznajmiono nam, że mało kto zna te strony, bardzo rzadko odwiedzane przez podróżników; to dodało nam komfortu, spokoju i cudownego poczucia bezpieczeństwa.

Zgodziliśmy się zatem, a Janiński wydawał się zachwycony, jakbyśmy to nie my byli jego dłużnikami, ale on był naszym.

„Ach”, zawołał, „jak rzadko mam przywilej widywania ludzi z wykształconego świata! Gdybym nigdy nie poznał innych krajów i wyższych potrzeb, czułbym się swobodnie wśród sąsiadów, dla których największym dobrem są polowania, zabawy i hulanki. Ale teraz nie czuję się we własnej ojczyźnie jak w domu. Śmierć ojca uczyniła mnie spadkobiercą jego majątków, ale prędzej czy później pozbędę się ich i wrócę do Warszawy lub Drezna, jeśli niebo nie ześle mi we właściwym czasie miłego towarzysza, który rozweseli moją samotność. ”

Janiński był przystojnym mężczyzną: polski strój narodowy bardzo mu odpowiadał. Mówił po polsku, francusku i rosyjsku i miał małą, wybraną bibliotekę pisarzy łacińskich i francuskich. Kochał muzykę; zręcznie grał na flecie i fortepianie.

Nuda nie mogła nas dopaść w zamku Janińskiego. Czytałam książki; Agata zasiadała do fortepianu; Janiński towarzyszył na flecie jej uduchowionej grze; Herbert pisał i przeglądał mapy.

Z nas trojga gospodarz najbardziej wyróżniał Agatę. Bezustannie wpatrywał się w nią i zawsze najszybciej przewidywał jej życzenia.

Wieczorem drugiego dnia, gdy stał obok Agaty przy fortepianie - oboje byli sami w pokoju - nagle przestał towarzyszyć jej w grze. Spojrzała na niego. Jego oczy były wypełnione łzami. Odwrócił się i podszedł do okna.


”Czy źle się pan czujesz?” - spytała Agata, wstając.

”A czy mogę czuć się dobrze?” - zawołał z żalem i gniewem. „Oni oboje chcą jutro wyjechać pod pozorem nie przeszkadzania mi! Dlaczego pojawiliście się w mojej samotni, jak istoty z lepszego świata, aby na chwilę podarować mi niebo? Czy abym potem mógł jeszcze głębiej odczuwać nędzę tego życia? O panienko, panienko, jestem bardzo nieszczęśliwy!”

Agata, oszołomiona i zawstydzona, nie była w stanie odpowiedzieć. Wziął jej dłoń, przycisnął ją do ust i spojrzał w niebo mokrymi oczami.

„Nie gniewaj się na mnie, Fraulein, nawet za mój ból!” - kontynuował: „Gdybym cię zobaczył w rozległym mieście, w lśniących kręgach dworu, moje serce znalazłoby cię wpośród tysięcy ludzi i powiedziałbym: Tylko Ty jesteś mi droga ponad wszystko! ... Mieszkam tutaj jak na pustyni, z dala od towarzystwa przyjaznego i podobnego mi duchem... Na próżno tęskniłem za czymś lepszym... Moje dni płyną w męczącej monotonii. Zaczynałem stawać się pospolitym człowiekiem, ale moje biedne serce jest nazbyt czułe, aby przyzwyczaić się do prostackiego życia. Ach, to o czym nawet nie marzyłem, jako o możliwości, nagle stało się cudowną rzeczywistością! Zobaczyłem cię; niebiańska wizja nie mogłaby mną wstrząsnąć głębiej. Cóż za metamorfoza! Tylko ciebie widzę i tylko ciebie znam, a wszystko wokół mnie stało się tak obce, jakby dopiero dzisiaj powstało. Nie gniewaj się na mnie, Fraulein, bo nic dla ciebie nie znaczę, czuję to. Jestem dla ciebie zbyt bez znaczenia! Jednym spośród milionów, które widziałaś, jak ja”.

Tymi słowami poprowadził ją z powrotem do fortepianu i wziął flet.

 


Agata grała drżącymi pojedynczymi nutami. Nie była na niego zła i sama nie wiedziała, że ​​jest z niego zadowolona.

Tymczasem do pokoju wszedł Herbert. Janiński wyszedł mu na spotkanie.

”Chcesz mnie zostawić jutro?” - zapytał. - ”Ale pamiętaj, że jesteś moim dłużnikiem! Liczę na waszą wdzięczność. Wezmę pod uwagę tę drobną przysługę, jeśli zgodzisz się zostać w Słobodzie jeszcze przez dwa dni. Nie mogę się przyzwyczaić do myśli, że jutro cię stracę.” 

Herbert uśmiechnął się.

„Jakże chętnie” — powiedział — „zwiększylibyśmy nasz dług wobec ciebie, gdyby sytuacja rodzinna nie była aż tak nagląca, sprawiająca, że naszym obowiązkiem jest przyspieszenie podróży”.

Ale przepojony miłością Janiński nie dał się przekonać. Zachęcał nas do pozostania z takim przyjaznym zapałem, potrafił tak obrazowo opisać niebezpieczeństwa podróży w obecnych mrozach, niepewność ścieżek powodowaną przez wilki, które mróz wypędzał z lasów w poszukiwaniu pożywienia na zamieszkałych terenach, że Herbert w końcu zawahał się i przynajmniej zażądał czasu, by o tym pomyśleć. Kiedy przedstawił mi i Agacie argumenty Janińskiego, widziałam, że przez niepogodę jest skłonny zostać w Słobodzie jeszcze kilka dni, niż zaraz wyjeżdżać. Agata odpowiedziała na moje pytanie niemym rumieńcem zamiast głośnej opinii.

Zostaliśmy więc w Słobodzie.


Obiecane dwa dni przekształciły się w sześć. Janiński był najszczęśliwszym człowiekiem i życzliwością samą w sobie. Agata lubiła z nim rozmawiać. Zauważyłam, że piękniej i bardziej emocjonalnie śpiewa przy jego fortepianie niż zwykła przy moim; że cała jej istota zdawała się być ożywiona przez wzniosłego ducha. Wydawała mi się jeszcze milsza niż przedtem; w jej głosie było coś nieopisanie miękkiego i wzruszającego; jej oczy lgnęły dłużej i bardziej marzycielsko do wszystkiego, na co patrzyła; gdyby miała śmiertelnego wroga, musiałby on pokochać jej serce.

Tylko ja byłem wiecznie niespokojna i zmartwiona w nieustannym strachu. Każda obca postać, każdy podróżnik błąkający się po zaśnieżonych pustkowiach przerażał mnie śmiertelnie. Ach, i moje porzucone dzieci, książęce sieroty! Zawsze fuchrm byłam z nimi. Zawsze widziałam w marzeniach ich pełne wdzięku postacie... jakże chętnie oddałbym swoje smutne życie za jeden pocałunek na ich ustach.

 

Wieczorem szóstego dnia do mojego pokoju weszła Agata. Miała łzy w oczach, ale uśmiechała się.

”Rozmawiałam z Herbertem.” - powiedziała - ”Jest zdecydowany wyjechać jutro rano, jeśli zgodzisz się na nasz wyjazd.”

"W każdej chwili... teraz... jestem gotowa!"

”Ale Janiński nie może się dowiedzieć... dopóki nie pożegnamy się z nim jutro. Postawiłby nam tysiące przeszkód, aby uniemożliwić wyjazd!”, powiedziała Agata i odwróciła się ode mnie, kryjąc rumieniec.

Zauważyłam jej zachowanie. Wzięłam ją w ramiona. Zapytałam o przyczynę jej zmieszania i tajemnicę jej łez. W połowie się domyśliłam.

„Dokonałaś podboju w dziczy!”  – powiedziałam jej, uśmiechając się.

”Poprosił Herberta o moją rękę” - odparła Agata - ”sądząc, że Herbert naprawdę jest moim ojcem. Herbert na próżno mówił mu, że nie rozstanie się z córką: że nie ja mogę żyć na tym pustkowiu. W odpowiedzi Janiński oznajmił, że spienięży swój majątek, wyjedzie z Polski, ruszy naszym śladem i osiedli się z nami we Francji.”

” A ty, Agato?”

"Och, nie wiem! To taki dobry człowiek, ale zdolny do dzikich zauroczeń. Dlatego musimy się spieszyć, by opuścić Słobodę.”

Herbert potwierdził opinię Agaty. Aby odprawić Janińskiego na zawsze, wyjaśnił mu, że nigdzie indziej, jak na francuskiej ziemi nie rozstrzygną się losy Agaty.

Gdy następnego ranka Herbert po cichu przygotował wszystko do wyjazdu i zaprzęgnął konie, poinformowaliśmy nieszczęśliwego kochanka o naszej decyzji opuszczenia go.

Sanie podjechały.

Janiński stał przed nami pobladły, oniemiały. Jego oczy błądziły naprzemiennie po naszej trójce i zdawały się pytać: "Rozstanie? Naprawdę chcecie to zrobić? Chcecie śmierci Janińskiego?"

Wyraziliśmy mu naszą wdzięczność w tysiącu słowach. Herbert zdjął z palca cenny pierścień i poprosił go, aby wziął go na pamiątkę. Odepchnął rękę Herberta. Podszedł do okna, zobaczył nasze sanie gotowe... odwrócił się do nas plecami, podał rękę Herbertowi, potem mnie; potem padł na kolana przed Agatą, gorliwie przycisnął jej rękę do serca, westchnął głęboko i niespokojnym głosem wypowiedział słowa „na zawsze”.

I nagle dobry, biedny Janiński gdzieś pobiegł i straciliśmy go z oczu.


Wszyscy byliśmy głęboko poruszeni i mieliśmy nadzieję, że wróci. Wkrótce jednak dowiedzieliśmy się od jednego z jego służących, że wskoczył na konia i opuścił Słobodę.

Staliśmy z Herbertem przy saniach. Agata została w domu. Wróciłam, żeby się z nią zobaczyć.

Kiedy weszłam do pokoju, w którym zostawił nas Janiński, zastałam ją siedzącą na krześle i szlochającą z zakrytą twarzą. Na stoliku obok napisała kredą słowa: „Na zawsze Janiński!”.

Podeszłam do niej i ujęłam za rękę. Była zaskoczona i próbowała ukryć przede mną swój ból, ale przeczytałam te słowa, którymi opisała stan swojego serca.

”Chcesz tu zostać?” - zapytałam.

Podskoczyła i bez słowa pociągnęła mnie w stronę sań. Wsiedliśmy i odjechaliśmy.


Był ponury zimowy dzień; niebo zakrywała szara powłoka chmur, z której spadał na nas mokry i lepki śnieg. Z pokrytych bielą równin ciemne lasy wznosiły się jak czarne wyspy. Od czasu do czasu w oddali rozbrzmiewał melancholijnie dzwonek wiejskiego kościoła. A lasy, chmury i chaty przelatywały obok nas jak mgliste kształty w monotonnym śnie.

Agata leżała przytulona do mnie. Nie śmiałam zakłócać jej snów i myśli. Biedne dziecko wyszło z tej dziwnej przygody ze zranionym sercem. Z miłości do mnie porzuciła to, co pokochała...



° ° ° 

Paulowitz (znajomy d'Aubanta z Petersburga)) nazywał się teraz Paul; Herbert, nasz troskliwy ojciec, nosił imię Walter. Podczas gdy reszta z nas błąkała się po prowincjach Francji, ten ostatni z godną podziwu starannością zakupił wszystko, co mogło uprzyjemnić żmudną podróż morską i przydać się w odległych zakątkach świata.

Armaty grzmiały na pożegnanie w porcie. Wiatry rozwiały nasze żagle. Załoga wiwatowała. Baterie Port-Louis odpowiedziały grzmiącym pożegnalnym salutem... Statek leciał nad ciemnością, tnąc fale oceanu. Brzegi Europy zostały za nami. Agata stała na pokładzie pogrążona w głębokiej melancholii. Usta jej drżały, jakby chciała przemówić do znikającej części świata; łzy wypełniły jej oczy. Biedna Agata! Jej dusza błąkała się po polskich pustaciach i krążyła wokół opłakującego ją Janińskiego w zimowej Słobodzie. Herbert oparł się w melancholijnej pozycji o maszt ze skrzyżowanymi ramionami i pochyloną głową. Ze względu na mnie opuścił ziemię swojej matki i szukał celu swego cnotliwego życia w odległych krainach. Nie słyszał huku armat ani wesołych okrzyków marynarzy. Tylko od czasu do czasu westchnienie zdawało się unosić jego pierś.


Usiadłam na pokładzie i zamyśliłam się. Księżyc wzeszedł, bo nasz wyjazd nastąpił późną porą; daleko wokoło panowała martwa cisza; wszędzie tylko woda i niebo, ciemność i srebrny blask. To strasznie piękne widowisko urzekło mnie swoją nowością i rozproszyło mój smutek.

Wtedy Agata podeszła do mnie i nieśmiało zapytała:

„Moja Augustyno, przeszkadzam ci? Jesteś zmartwiona? Tak wcześnie pożałowałaś, że odpływasz w inny świat? Żal ci twojej Europy?”

Przygarnęłam miłe dziewczę do siebie i odpowiedziałam:

„Nie. Chętnie odpływam stąd! Tu nikt mnie nie kochał, nikt mnie nie chronił. A to, co mnie kocha i chroni, towarzyszyć mi będzie w nowym świecie. Tęsknię tylko do moich dzieci i do mojej Julii. Dzieci są dla mnie stracone. Ale gdybym ich nie opuściła, również byłyby dla mnie stracone. No, to dobranoc, przeszłości! Witaj, dziwna przyszłości! Zbliżam się do ciebie z czystą duszą. Ten, kto nie ma się czego bać, ma tylko nadzieję.”

Agata przycisnęła twarz do mojej piersi i zaszlochała mocniej.

”Płaczesz?” - zapytałam ją. – ”Tęsknisz za domem?”

Po długim milczeniu wyszeptała imię Janińskiego.

Oczy pociemniały mi od łez. Pocałowałam gorące czoło dziewczyny i nie odpowiedziałam.

Co mogłam odpowiedzieć na to wyznanie?

Agata była zakochana. Janiński był obiektem jej pierwszej pasji. Wiernie i oddanie poświęciła mi swoje najpiękniejsze uczucia i wyznała je dopiero wtedy, gdy straciła nadzieję na swoje szczęście.


Tak, najwyższą ofiarą jest zdruzgotanie własnego serca przez unicestwienie miłości! Nic pod niebem nie jest tak błogie, jak miłość, całkowicie tożsama ze nieśmiertelnością. Kto poświęca swoją miłość, poświęca wraz z nią swoją nieśmiertelność. Bez miłości wieczność jest pusta i bezwartościowa. 


Płynęliśmy od wyspy do wyspy w jasnym, nieustannie pulsującym oceanie.

Przyzwyczailiśmy się do niewygodnego życia marynarzy;

Widzieliśmy Wyspy Kanaryjskie... zostaliśmy kilka dni na Teneryfie, u podnóża Pie. Otoczył nas nowy świat, nowa roślinność i ludzie o różnych kolorach skóry. Myśleliśmy, że jesteśmy już daleko od Europy. Agata w ciszy wspominała  Janińskiego i uśmiechała się jak zwykle. Rosję i Niemcy prawie zapomniałam; zatarło się wspomnienie wszystkiego, co mnie kiedyś cieszyło i dręczyło... Patrzyłam w przeszłość, jak w długi, ponury sen, albo jak patrzy duch zmarłego w opowieściach o jego ziemskiej pielgrzymce.


° ° ° 

O cudowna, wszechmocna miłości!... Stało się to, czego ludzka wyobraźnia nie może przewidzieć. Julio, wciąż drżę z radości! Ukochany Agaty, nasz gościnny Polak Janiński, przebywa w St. Domingo. Z niezrozumiałą pomyślnością ruszył naszym śladem przez całą Europę i przez siedem mórz po tym, jak sprzedał swój majątek. Brzmi to aż nadto lirycznie.

Zawsze podejrzewałam, że Agata jest w nim bardziej zakochana, niż mi  dawała do zrozumienia.


Wystarczy, że powiem, iż on jest tutaj! Z miasta przybył posłaniec do Herr Waltera. Pod tym imieniem występuje w St. Domingo Herbert. Kurier przyniósł mu list. Herbert był jeszcze zbyt osłabiony morską chorobą, by sam to przeczytać. Agata i ja stałyśmy przed jego łóżkiem, kiedy otworzyłam list i przeczytałam na głos. Zanim skończyłam, Agata padła na ziemię prawie nieprzytomna. Janiński zapowiedział się w tym liście.

Kiedy moja miła panna się ocknęła, objęłam ją, ale Agata nic nie mówiła. Usiadła przy oknie z listem w ręku. Siedziała niema i pogrążona w głębokim wzruszeniu. Wpatrywała się tylko w list, ale go nie czytała. Zatrwożyłam się o jej zdrowie. Chciałam ją uspokoić, ale ona mnie nie słyszała, patrzyła tylko na papier i od czasu do czasu wzdychała. W imieniu Huberta napisałam odpowiedź do naszego śmiałego awanturnika i poprosiłam, aby odłożył wizytę jeszcze o kilka dni, bo Agata była zbyt wzruszona. Jeszcze nie skończyłam, gdy drzwi się otworzyły. Wszedł sam Janiński.

Byłem zupełnie zaskoczona.

Agata z krzykiem poderwała się z krzesła, blada jak śmierć, zatoczyła się ku niemu z na wpół przymkniętymi oczami jak umierająca kobieta i padła nieprzytomnie w jego ramiona.

Z trudem przywróciliśmy ją do życia.

Dopiero następnego dnia mogłam spokojnie zobaczyć się ze swoją przyjaciółką i porozmawiać z nią.

Chory Herbert chciał robić Janińskiemu wyrzuty. 

”Ach” — zawołał Janiński — ”to ja mam prawo robić ci wyrzuty! Dlaczego zjawiłeś się w mojej samotni ze swoją kochaną córką i na zawsze pozbawiłeś mnie radości i odpoczynku?... Zobaczyłem ją, pokochałem, a przekonanie, że nie jestem bez nadziei zakochanym w Agacie, czyniło mnie jeszcze bardziej nieszczęśliwym. Pomimo wszystkich twoich wybiegów i zatajeń, udało mi się was wyszpiegować. Jestem tu teraz, więc nadal chcesz być bezlitosny? Jeśli nie chcesz być moim ojcem... no, dalej, wyrzuć mnie! Ale będę cię ścigał na wsze strony świata, jak twój cień, aż przekona cię moje oddanie, moja niezłomność. Pomiataj mną, jak swoim marnotrawnym synem... cóż, będę nawet twoim niewolnikiem! Nie oderwiesz się ode mnie”.

Tak z grubsza mówił ten człowiek i z jaką pasją to mówił! Wyrażał całą swoją duszę. Radość, tęsknota i troska przemawiały jednocześnie w jego głosie, w uśmiechu i w łzach, które spływały z jego płonących oczu jak iskry światła.

Herbert spojrzał na mnie spokojnym, badawczym spojrzeniem i po przyjacielsku podał rękę Janińskiemu,

„Tak wielka lojalność jest warta najwyższej nagrody!” – powiedziałam.

Janiński padł mi do nóg, okrył moją dłoń gorącymi pocałunkami i zawołał:

”Nie zostawiajcie mnie! Nie wyrzucajcie nieszczęsnego Janińskiego!”

A kiedy Herbert powiedział: „Dobrze, Janiński, dam ci moją córkę, jeśli moja córka ofiaruje ci swoją miłość!” Janiński poderwał się i mówił w najwyższym uniesieniu, jak ktoś o pomieszanych zmysłach.

Płakał, śmiał się, opowiadał o niebezpieczeństwach swojej podróży, wzywał Agatę po imieniu, błagał o jej miłość, choć Agaty już nie było, obsypywał mnie i Herberta podziękowaniami i błogosławieństwem, opisał burzę, którą napotkał na morzu i jak ją  przetrzymał, po czym znów złożył ręce ku niebu, jakby dziękując Bogu za osiągnięty cel.


Nie myślano już o odesłaniu zachwyconego entuzjasty z powrotem do miasta. Zatrzymaliśmy go w domu. Następnego dnia Agata złożyła mu przysięgę wiecznej miłości i z zarumienionymi policzkami pocałunek wynagradzający za tak wielką wierność.

Jakże szczęśliwi są teraz oboje! Widzę własne szczęście rozkwitające w szczęściu tych kochanków... Janiński chce zostać z nami w pięknej Luizjanie. Nieustannie marzymy o czekającym nas Elizjum. Ojciec Herbert powoli wraca do zdrowia. Po siedmiu kłopotliwych miesiącach był w stanie opuścić łoże boleści. Postanowiliśmy, że gdy tylko wyzdrowieje, uczcimy zaślubiny dwojga kochanków.


Janiński, Agata, Frau Alma, córka starego Deroya, z dwoma przystojnymi chłopcami, Augustem i Karlem, i ja spacerowaliśmy po południu po żyznych polach. Nocny deszcz odświeżył powietrze, a nad morzem wiał chłodny wschodni wiatr. Wędrowaliśmy po plantacjach cukru i indygo, obserwowaliśmy pracę niewolników i zatrzymywaliśmy się w kilku chatach,

Zmęczeni długimi spacerami odpoczywaliśmy na miękkiej trawie pod drzewami kakaowca. Słońce już zaszło za wzgórza, jego ostatnie promienie czerwonawo mieniły się na krzakach i skałach. Pikantny zapach tysiąca nieznanych ziół unosił się ku nam ze wschodniego wiatru.

W pewnej chwili Janiński powiedział:

„Dlaczego ta chwała jest tak ulotna? Dlaczego niebo nie daje nam życia wiecznego już tutaj? Zostaliśmy wezwani, by ujrzeć to cudowne widowisko i zanim będziemy mogli w pełni się nim nacieszyć, kurtyna znów opadnie”.


„Życie tutaj na dole jest tylko prologiem do wiecznego spektaklu!” – odpowiedziałam. „Ono tylko zapowiada i pobudza nasze oczekiwania co do tego, które nastąpi. Jeśli prolog jest tak czarujący, jakże nie gorąco pragnąć opadnięcia kurtyny i rozpoczęcia właściwego spektaklu?”

Janiński przycisnął dłoń Agaty do swojej falującej piersi, a ona uśmiechnęła się czule do ukochanego.

”Czy chcemy, żeby opadła kurtyna?” - zapytała go.

”Dostałem już dość, Agato” – zawołał – ”ponieważ mnie kochasz. Mój najwyższy cel został osiągnięty, świat nie może mnie bardziej uszczęśliwić. Prędzej czy później, ale zawsze w pewnym momencie musimy skończyć tutaj, poniżej. Błogosławiony człowiek, który zasypia szczęśliwy! A jeśli to życie jest tylko prologiem, och, moja Agato, jacy będziemy w życiu ostatecznym!”

W takich rozmowach mijały minuty i godziny. Wschodzący księżyc i rosnąca ciemność przypomniały nam o drodze do domu,

Wybraliśmy najkrótszą ścieżkę, najdłuższą biegnącą wzdłuż brzegu morza, a chłopcy radośnie pobiegli naprzód. Zanim dotarliśmy do mieszkania, zerwała się nagła wichura. Krzewy i drzewa ryczały dziko, pył unosił się z ziemi wielkimi chmurami; fale uderzały o urwiska z tępym łoskotem. Zgiełk przyrody stawał się z każdą sekundą coraz bardziej przerażający.

Przyspieszyliśmy kroku, ponieważ byliśmy jeszcze daleko od domu.

"Moje dzieci! moje dzieci!” westchnęła z niepokojem Frau Alma.

”Pewnie już są w domu” - powiedział Janiński - ”bo dawno nas opuścili.”

Siła burzy prawie nas przewracała. Światło księżyca, ciemność i chmury pyłu oślepiały nas tak, że ledwo widzieliśmy, gdzie stąpamy. Morze ryczało coraz gwałtowniej, a z kołyszących się drzew spadały poszarpane gałęzie. Wydawało mi się, że ziemia się trzęsie, jakby potężny huragan miał wyrwać z dna oceanu skaliste korzenie St. Domingo i zmiażdżyć wyspę.

„Jeszcze kwadrans!” powiedziała pani Alma, wskazując nam drogę.

Czułość macierzyńska uczyniła ją zwinną i odważną. Biegła daleko przed nami przez noc i burzę; ledwo mogliśmy ją dogonić.

Kiedy byliśmy blisko niej, słyszeliśmy jej szept:

"Moje dzieci! Moje dzieci!"


Nagle zatrzymała się, załamała ręce i zawołała:

”O mój Boże, nie wolno nam iść tak blisko morza! Podczas przypływu i podczas takich sztormów na wąskiej ścieżce często przelewają się wielkie fale. Wracamy!”

Zanim się zdecydowaliśmy, zawołała ponownie:

„Ale chcę najpierw przejść przez to niebezpieczne miejsce, aby zobaczyć, czy moje dzieci zdążyły przebiec”.

Poszła; podążaliśmy za nią.

Wynurzając się spomiędzy skał, których ściany na krótko chroniły nas przed podmuchami, ujrzeliśmy przed sobą kipiące morze, wznoszące się wysoko i od czasu do czasu uderzające o ścianę klifu wielką falą, która spadała na ścieżkę wśród skał. Fale pędziły od morza do brzegu z oszałamiającym pędem, setki ich za setkami, jak wściekli wojownicy szturmujący silny zamek i pędzący z wściekłością po zatopionych trupach pierwszych szeregów. Blady księżyc spoglądał przez uciekające chmury i oświecał straszliwą walkę rozwścieczonych żywiołów.

Kiedy zbliżaliśmy się do miejsca, Janiński kazał nam zatrzymać się. Ledwo słyszeliśmy nasze słowa przez ogłuszający ryk fal.

„Cicho!” zawołała drżąca Alma. – ”Czy to nie jest płacz dziecka?”

Zimne ​​dreszcze przebiegły przez nasze plecy. Słuchaliśmy: wyraźnie słyszeliśmy niespokojne jęki, ale powiedzieliśmy zatroskanej matce:

„Nie, nie słyszymy! Wiatr wyje na klifach i w krzakach”.

„Ale ja muszę tam iść!” – wołała zrozpaczona matka.

Janiński chwycił ją i gdy odpłynęła ostatnia fala, pospiesznie poniósł ją ścieżką w bezpieczne miejsce.

Potem wrócił, zaczekał na odpowiedni moment i przeniósł swoją Agatę.

Wrócił i zabrał mnie też.

W domu mały Karl siedział już w oknie i płakał, a jego matka klęczała przed nim w śmiertelnym strachu i płakała:

”Ale gdzie jest twój brat August?”

Chłopiec zaszlochał i wskazał na spienione fale.

„Boże Wszechmogący!” zawołała matka, zrywając się i wyciągając ramiona w stronę morza, jakby chciała odzyskać cenny łup z rozszalałego morza.

Tymczasem księżyc znów wyszedł zza chmur.

Wtedy wyraźnie zobaczyliśmy biednego Augusta w wodzie, niedaleko brzegu. Trzymał się złamanego pnia drzewa wiszącego na falach, trzymając się go małymi rączkami. Od czasu do czasu przewalała się przez niego fala.



Kiedy matka go zobaczyła go, poleciała z rozpostartymi ramionami w kierunku nadchodzącej fali i nieświadoma swojej słabości rzuciła się do morza, by ocalić  dziecko. Fale wyły nad nią. Wszyscy staliśmy zamrożeni. Zatoczyłam się nieprzytomna na ścianę klifu.

Tylko szlachetny Janiński zachował przytomność umysłu. Obserwował przypływ, poprosił nas o ciszę i widząc ubranie biednej Almy nad falami, pospiesznie wskoczył do wody.

Agata zadrżała i owinęła ręce wokół mojej szyi. Opuściły ją wszelkie siły. Niczym martwa opadła na mokrą ziemię obok mnie. Kiedy zobaczyłam, jak Janiński, walcząc z falami i opanowując je, uchwycił odzież Almy i poprowadził ją w stronę brzegu, serce mi niemal pękło.

Kiedy drżącą Almę Janiński wyciągnął na brzeg i ułożył u moich stóp, nadeszli jej mąż i ojciec, którzy zaniepokojeni nas szukali.

Janiński nie zwlekał z dokończeniem swego wielkiego, niebezpiecznego dzieła. Rzucił się do morza po raz drugi, bo chłopak wciąż z całych sił trzymał się gałęzi drzewa, ale każda przetaczająca się przezeń fala groziła zmyciem w odmęty. Jego wybawca porwał go z drzewa, przedarł się z powrotem przez żywioł do brzegu, a kiedy był wystarczająco blisko, rzucił go z niewiarygodną siłą na suchy ląd, gdzie złapał go ojciec.

Ale Janińskiego porwały przez fale odpływające od brzegu... raz tylko wyciągnął rękę ponad wodę... i już go nie widzieliśmy.

 



Och, Julio, nigdy więcej go nie widzieliśmy! Podnieśliśmy straszny płacz. Burza i fale wyły razem z nami. Ale szlachcic pozostał nieobecny... nasze krzyki, nasze poszukiwania poszły na marne.

Sprowadzono niewolników, pochodnie, liny i drabiny. Niektórzy Murzyni ryzykowali niekiedy życiem na morzu, aby odnaleźć zaginionych. Stary Deroy obiecał uwolnić tego niewolnika, który uratuje nam Janińskiego. Na próżno licytował nagrodę.

Kobiety zaprowadzono do domu razem z dziećmi. Mężczyźni kontynuowali poszukiwania. Och, dopiero piątego dnia później znaleziono ciało Janińskiego na klifie, daleko od miejsca, w którym widzieliśmy je po raz ostatni. Śmierć w falach była nagrodą za jego heroiczne cnoty. Tak więc szlachetny mężczyzna opuścił swój dom i kraj, wędrował po lądach i morzach prowadzony prawdziwą miłością, ponownie znalazł swoją ukochaną, prowadzony przez pomyślną gwiazdę, tylko po to, by stracić życie na jej oczach.


Od śmierci Janińskiego minęło pięć smutnych miesięcy. Za kilka dni mamy wyruszyć do Nowego Orleanu.

Herbert, choć jeszcze nie do końca wyzdrowiał, jest na tyle silny, by zaryzykować trudy nowej morskiej podróży. Niezdrowy klimat St. Domingo zabiłby go, gdybyśmy się dłużej wahali.

A moja Agata, nieszczęśliwa panna młoda, stoczyła swoją bitwę i zwyciężyła. Bardziej niż ja tęskni za samotnością w Luizjanie, by opłakiwać tam swojego Janińskiego z tą samą niezwyciężoną miłością, z jaką ją kiedyś kochał. Jest pięknym obrazem melancholii i wydaje mi się słodsza niż kiedykolwiek.

Dobranoc zatem, światowy zamęcie, z którego wszyscy wychodzimy ze zranionymi sercami...




° ° °

adaptacja z oryginału B.K.