piątek, 24 lutego 2023

Dwie bestie.

 

Pewnego razu baron Münchausen popłynął na wyspę Cejlon. Przechadzał się po pięknej okolicy, gdy nagle z dżungli wypadł lew i chciał go pożreć. Baron uciekał chytrze na brzeg wielkiej rzeki, gdzie czyhał głodny krokodyl. Dzielny i zmyślny Münchausen pobiegł prosto na jego rozwartą paszczę z wielkimi zębiskami, ale tuż przed nosem krokodyla uskoczył w bok. Lew z rozpędu wpadł do paszczy i nadział się na kły. Krokodyl kłapnął szczękami, zadusił drapieżcę i go łyknąl. Ale wielki lew był za duży jak na żołądek krokodyla i gad z przejedzenia momentalnie zdechł. Baron rozciął brzuch krodylowi, wyciągnął połkniętego lwa i w ten sposób upolował dwie cejlońskie bestie. 


Ludzie na Cejlonie z pobliskiej wioski mówili potem, że wszystko się działo trochę inaczej, bo lew utknął w gardle krokodyla i że ten się zadusił i że wtedy baron przybiegł do wioski, osiodłał dwa konie, wziął dwa wielkie pale drewniane i dwa kłęby konopnych lin. Na brzegu rzeki tymi palami rozwarł i podparł szczęki martwego krokodyla, przywiązał linę do ogona lwa, a drugi koniec do siodła i koń barona wyszarpnął jednego zwierza z drugiego. Potem za ogon przywiązał do drugiego konia krokodyla i z takim podwójnym zaprzęgiem triumfalnie przyjechał do wsi. To podobno prawda, bo krokodyl nie miał, mówiono, rozciętego brzucha.



Gustave Doré - Baron von Münchhausen





wtorek, 21 lutego 2023

Łykać krokodyle, czyli pogrzeb Ofelii.

 

Powiadano, że Ofelia z Elsynoru, córka Poloniusza, niedoszła narzeczona księcia Hamleta, zakończyła życie jako szalona, samobójcza topielica. 


 

Eugène Delacroix

Na filmie z 1921 pokazano, że znaleziono ją martwą w królewskich ogrodach na brzegu stawu, w tym samym trawiastym miejscu, skąd weszła do wody. Staw był tak cichy i spokojny, że koronkowy tren sukni rozesłał kręgi na jego lustrzanej powierzchni. Nie było fal, które by biedną topielicę wyrzuciły na brzeg, ale przecież jakoś się z wody wydostała na trawnik.

 








    Być może biedulka, niespełna już wtedy rozumu, umarła ze strachu, wyobraziwszy sobie szaleńczo, że przed chwilą mogła się utopić. Ale najpewniej umarła z powodu zawiedzionej miłości – do Hamleta, który ją odtrącił, w jednej wersji filmu – albo do Hamletki, która ją odtrąciła, w drugiej wersji filmu. Panience pomieszało zmysły i to, że jej okrutna oblubienica okazała się morderczynią jej ojca.


Tytułową postać okrutnego księcia grała w tym filmie (właściwie w dwóch filmach) Asta Nielsen, bo rzekomy książę był kobietą, zakamuflowaną księżniczką – fakt ów ukrywano przed światem od jej urodzenia. Nie był(a) Hamletem, lecz – spolszczając – Hamletką.  


Nieszczęsną Ofelię, pomówioną o samobójstwo, pochowano na uboczu cmentarza bez dworskich i kościelnych ceremonii, jednakże królowa Gertruda pofatygowała się na pogrzeb. Widać na filmie, że wykopano niespecjalnie głęboki grób. Laertes, brat Ofelii, i królowa rozsypali naręcza kwiatów na spuszczoną do ziemi trumnę. Oprócz nich przyglądali się pogrzebowi Horacjo (kochający się w Ofelii) i Hamletka (zakochana sekretnie w Horacju), ukryci nieopodal w krzakach.


Brat samobójczyni w akcie rozpaczy wskoczył do grobu, krzyknąwszy: "Nie zasypujcie, chcę ją jeszcze raz wziąć w ramiona", tak jakby chciał objąć siostrę, odsuwając wieko trumny. Widząc to, Horacjo wybiegł zza krzaków, by też spojrzeć w głąb. Za nim ruszyła próbująca go powstrzymać Hamletka. Gdy Laertes ją (jego) zobaczył, wpadł we wściekłość. Chwycił księcia-księżniczkę za rękę i wciągnąwszy do wykopu, tarmosił i bił. Szamotali się w grobie przez chwilę. Przerażona królowa uciekła z miejsca awantury. Wreszcie Horacjo wyszarpał Hamletkę z jamy i z rąk napastnika, a wtedy  wciąż stojący do pasa w grobie Laertes, zaczął machać rapierem. "Zapłacisz za to życiem!" – krzyczał. Hamletka zrobiła gest, jakby mówiła "co on za głupoty gada" i bez cienia strachu sięgnęła do rękojeści wielkiego miecza u pasa, ale  Horacjo zatrzymał jej ręce i odciągnął ją w te krzaki, skąd przyszli.


Ciarki biorą pomyśleć, że Laertes w grobie szarpał się z Hamletką przy odsłoniętym wieku trumny. Ta farsa wyszła przypadkowo, czy z zamierzenia? Trumienny pojedynek rozbawiał ówczesnych widzów, czy mroził im krew w żyłach?


Opisałem już to kiedyś, wnioskując, że Asta wiedziała, co za kpiny z Szekspira urządza, lokując tam Laertesa i sama wskakując do grobu Ofelii.


Otóż w powyższej konkluzji wszystko jest mylne, co doszło do mnie po czasie – po pierwsze: u Asty Hamletka nie "wskoczyła" do grobu, lecz została weń wciągnięta. Dwa: w szekspirowskim oryginale Hamlet rzucił się z własnej woli do grobu, chcąc zademonstrować, że on bardziej niż brat cierpi z powodu śmierci Ofelii. Trzy: Asta nie urządzała w swoim filmie kpin z Szekspira, bo to on sam  stworzył scenę tyleż makabryczną, co komiczną. 


Trzeba było w  filmowym scenariuszu Asty Nielsen "uaktywnić" Laertesa, gdyż Hamletka po poznaniu Horacja straciła chęć do okazywania Ofelii (żywej i umarłej)  dawnych miłosnych uczuć.  Są aluzje – w jednej z dwu wersji filmu – do tajemnej, lesbijskiej komitywy panienek. Wynika więc z tej odmiany w fabule, że koniec dziewczęcej,  miłosnej zażyłości stał się przyczyną szaleństwa i śmierci Ofelii. Ani Laertes, ani król Klaudiusz, ani ojciec dziewczyny, Poloniusz, pojęcia o tajemnicy nie mieli, ale Gertruda... kto wie, co wyniuchała, skoro jako jedyna z dworu przyszła rzucić kwiatki?

 


 Scena z "lesbijskiej" wersji filmu – panny łączyła tajemna zażyłość, zanim zostały sobie oficjalnie przedstawione. W tej scenie po kilku sekundach Hamletka się ocknęła z czułości i zrobiła Ofelii awanturę za nieostrożne demonstracje uczuć na głównych schodach pałacu.


° ° °



Makabryczny (ale mniej więcej zgodny z Szekspirem) obraz z filmu Asty Nielsen nie zgodził mi się z wyszukanym w Sieci rysunkiem słynnego Delacroix.

 

 

Na jego ilustracji trumna leży poza grobem, kiedy Laertes już w nim stoi. Może takie sceny widywał malarz na przedstawieniach teatralnych? Trudno byłoby na scenie pokazywać dół w którym Laertes manipuluje przy wieku trumny, więc zostawiano ją na zewnątrz, gdy aktor chował się do połowy we wnękę w podłodze. Nie wiem, zmyślam. Może jednak malarza uderzyła makabryczność zdarzenia, jeśliby je przedstawiać zgodnie z zapisem w sztuce, więc namalował rzecz wbrew pomysłowi Szekspira?


Pomimo przetarcia ścieżki na planie "Hamletki" w 1921 roku, późniejsi twórcy filmowych "Hamletów" mieli kłopot z szamotaniną księcia i brata przy (na) trumnie Ofelii. 


Można w Sieci obejrzeć cztery imponujące produkcje o Hamlecie (poza tuzinem pospolitszych), którego grali Laurence Olivier, Innokientij Smoktunowski, Richard Burton i Kenneth Branagh.


Trzech z tych Hamletów nie wskoczyło do grobu; trzy razy zrobił to samotnie Laertes. W filmie Asty Nielsen kuriozalne wciągnięcie Hamletki do jamy z trumną Ofelii rzetelnie spełniało didaskaliowe zalecenia Szekspira. Gorzej zaś wypadło braterskie, Laertesowe, wzięcie martwej Ofelii ostatni raz w ramiona. Tego obrazu nie ma u Asty nawet na mgnienie oka.


Podobnie z obejmowaniem nieboszczki ukrył się przed widzami Laertes w przedstawieniu z Richardem Burtonem na Broadwayu. 

 


Hamlet (Richard Burton) i Ofelia, żywa jeszcze, 

 (Claire Bloom) - na próbie w 1954 roku

 

Za to widzimy, co Laerstes zrobił na filmie Kennetha Branagha – odsunął wieko, strząsając garść sypniętej ziemi.

 


 


 


 

Innokientij Smoktunowski podszedł do trumny już odsłoniętej przez Laertesa, ale jeszcze leżącej obok grobu. 

 



 


Największe emocje przeżył Hamlet Laurenca Oliviera, widząc, jak brat wyciągnął martwą siostrę niemal zupełnie z trumny.

 


 



Trzej Laertesowie wyskoczyli z grobów i tarmosili się z Hamletami poza mogiłami sióstr. W ten sposób unikano makabrycznej szarpaniny młodzieńców na trumnie z nieboszczką.


W jednym przypadku można było i koszmaru uniknąć i pozostać w miarę wiernym scenariuszowi Szekspira, albowiem rosyjski Laertes wskoczył do pustego jeszcze grobu (jak na rysunku Delacroix), ale Smoktunowski-Hamlet nie pofatygował się za nim. 



 


Całkowicie zgodnie z didaskaliami Szekspira zachował się Richard Burton, a później dworzanie, rozdzielający walczących. 

 


 

Tę scenę łatwo było odegrać w uproszczonej, teatralnej scenografii, bo  postawiona bokiem deska imitowała grób. Przy realistycznym, filmowym odtworzeniu dołu na cmentarzu istniało ryzyko, że rozdzielanie w tym dole Hamleta i Laertesa wypadłoby żenująco, znacznie gorzej niż mozoły nagrane w 1921 roku, gdy Horacjo wyszarpywał z grobu Astę-Hamletkę. 



 Szarpanina na zewnątrz grobu, albo wewnątrz



°


Hamletka już wyciągnięta z grobu przez Horacja


° ° °



Co do makabry, to możliwość szamotania się brata i księcia na trumnie, lub przy odsłoniętych zwłokach Ofelii jest oczywista w autentycznym "Hamlecie" Szekspira, a przynajmniej bardzo prawdopodobna.


Akt piąty, scena pierwsza.


LAERTES:

Złóżcie ją w ziemi. Niech z nieskalanego

Pięknego ciała wyrośnie pęk fiołków!


KRÓLOWA:

Niech wonne kwiaty otoczą ten kwiat!

(Rozrzuca kwiaty)


LAERTES:

O, niech potrójne nieszczęście potroi

Jeszcze swą moc i dziesięć razy spadnie 

Na głowę tego, kto tak niegodziwie

Zgasił w twych zmysłach światło świadomości!

Nie sypcie ziemi, wstrzymajcie się chwilę:

Muszę ją wziąć w ramiona – jeszcze raz.

(Skacze do grobu)


Żywy ze zmarłą – razem się skryjemy

Pod kopcem prochu (...)


HAMLET:

A któż to rozpacza tak górnolotnie?

(wskakuje do grobu za Laertesem)


LAERTES:

Niech cię piekło pochłonie!

(mocuje się z Hamletem)


HAMLET:

Zła to modlitwa. Nie próbuj mnie dusić,

Ręce przy sobie: nie jestem porywczy,

Ale jest we mnie coś niebezpiecznego.

Czego się lepiej strzeż. Odstąp ode mnie.


KRÓL:

Czemu ich nikt nie rozdzieli?


KRÓLOWA:

Hamlecie!


WSZYSCY:

Panowie!


HORACJO:

Błagam, opanuj się, książę.


(Dworzanie rozdzielają Hamleta i Laertesa, którzy wychodzą z grobu)



HAMLET:

Chcesz płakać? bić się? targać ciało w strzępy?

Pościć? pić ocet? łykać krokodyle?

Zrobię to samo. Przyszedłeś tu skomleć?

Skokiem do grobu pokazać, żeś lepszy?

Daj się pogrzebać żywcem razem z nią –

Ja też to zrobię. (...)


[tłumaczenie St. Barańczaka}




Szekspirowskie "eat a crocodile?" tłumaczyli – Hołowiński w 1839 roku na "zjesz krokodyla?"; Paszkowski w 1909 na "jeść krokodyle?"; Słomczyński w 1978 na "czy zjadł(byś) krokodyla?".


Nie wiem, co Szekspirowski Hamlet miał na myśli, ale moje pierwsze własne skojarzenie dotyczyło powszechnie znanych krokodylich łez. Krokodyl rzekomo obłudnie "płacze" nad losem ofiary, kiedy wychodzi z wody i na lądzie pożera upolowanego zwierzaka. Gdy gad wygłodniały żre, to byłby istotnie wyczyn, wprost z oczu spijać mu łzy. 


Tłumaczenie Barańczaka, mówiące o łykaniu, od razu przypadło mi do gustu. Bo co by miało znaczyć zjedzenie krokodyla, jak proponowali inni tłumacze? – zeżarcie go żywcem? mimo okropnej paszczy, pazurów i pancerza? czy dopiero po zadźganiu mieczem, dzidą, lub po ustrzeleniu z łuku? Może i to nie byłoby łatwe, ale potem trzeba go zjeść, co rzekomo sugerował Hamlet – czyli, że niesmaczny? albo za dużo mięcha? a może by trzeba żuć ze skórą, z łuskami zrogowaciałymi?


Hamlet w przemowie nad grobem Ofelii zarzucał Laertesowi odgrywanie żałości na pokaz: "Gardłujesz, zgrywasz się? Mnie także stać na bombastyczne tyrady." Chodziło mu więc o fałsz, a łzy krokodyle już od XIII wieku były w przysłowiach synonimem udawania, obłudy, dwulicowości. O jedzeniu krokodyli przysłów nie ułożono. U Szekspira Hamlet pyta o jednego krokodyla, zaś Paszkowski i Barańczak pomnożyli je do nieznanej ilości, ale temu drugiemu nie szło o wielość gadów, lecz o to by zachęcić widza (czytelnika) do uzupełnienia powiedzonka – niedokończonego (niedosłyszanego w zamieszaniu?) – słówkiem "łzy".







niedziela, 19 lutego 2023

Konstancja i Niedowiarek. 3.

 

Anons Autorki NIEDOWIARKA, umieszczony zaraz pod tytułem, oznajmujący, że jest to "powieść moralna", brzmi  jak wyrocznia nudy i zapowiedź czytelniczej niestrawności. Na dodatek "Przedmowa" tę wyrocznię spełnia i urealnia. Dlaczego utworu z pięknym i szumnym przesłaniem  w "Przedmowie":


"...uważam dogmat o nieśmiertelności duszy za główną wiary podstawę. Sądzę nawet, że ten nie może mieć wiary w przyszłość narodu, kto nie ma wiary w przyszłość własną, pośmiertną.

Powieść niniejsza pod tytułem Niedowiarek będzie rozwinięciem tego dogmatu."


dlaczego więc, jest pytanie, wydawcy wielkopolscy nie wydzierali rękopisu sobie nawzajem i Autorce z rąk? Dlaczego tę książkę wydała własnym nakładem? Dlaczego nie znalazła nikogo, kto by się redaktorsko nad matrycami drukarskimi pochylił, zasugerował trochę zmian, poprawił tu i tam stylistykę, interpunkcję? Kto by rzecz opracował i dopilnował, aby nie wyszła spod prasy niechlujna, pełna błędów, nawet z numeracją stron pokiełbaszoną.  



W części pierwszej powieści nie ma w nadmiarze moralistyki, zapowiadanej przy tytule. Jest ta część zabawna i tylko czasami przegadana. Jest tu sporo humoru i kilka komediowych sytuacji. Owszem, jest dawka nadmiernego gadulstwa i przysmędzania w opowieści o przygodzie Tomasza z duchami i są jego i Leona okropne wierszydła, ale jest zarazem ciekawy i udany poemacik Zamek zaklęty. Sugeruje się w nim tajemniczy konflikt fabularny, jakby mogący dopełnić intrygę główną, czyli poetyckie zaloty Władysława do Pani C. Są nieźle przedstawione postacie pań służących. Pani C. jest pokazana jako osoba o eleganckim i wysmakowanym poczuciu humoru. Napalony Władysław jest śmieszny, ale dorównujący inteligencji Pani C. i wart w dyskusjach z nim konfrontacji jej intelektualnych niepokojów z jego "niedowiarstwem". 


Niestety, jest tej powieści część druga. Większa od pierwszej. Cokolwiek było fabułki i humoru na początku, w rozwinięciu przepadło bez śladu. Zamiast dialogu ma czytelnik zbiór monologów, tyrad sztucznie ułożonych w niby-rozmowę. Władysław i Pani C. długaśnie wymądrzają się i mądralsko przekomarzają, wypowiadając zdania zawiłe, ozdobne i banalne o świecie, o ludziach razem i o człowieku osobno, o miłości, o religii, o patriotyzmie i o tęsknocie za wolnością ojczyzny. Ciągle i ciągle wygadują aluzje do własnych stanów emocjonalnych, czyli zainteresowania wobec siebie – niby subtelnie uczuciowego u Pani C. i niby jawnie erotycznego u Władysława. Z naciskiem na "niby".


Konstancja zabrnęła beznadziejnie w moralitet na 120 stron, nie dbając nawet o to jaka w pałacu pora dnia, jak wyglądają jej postacie, co robią, czy w ogóle jeszcze oddychają. Zawziąłem się to wszystko czytać i doczytać, ale z maniackiego obowiązku, a nie z ciekawości i dla przyjemności. Na dodatek pułapki grafomaństwa, śladowe w pierwszej części, a na pewno nie dominujące ilościowo, tu urastają do nieopanowanej, niekontrolowanej maniery. 


W części drugiej jako tako fabularna jest tylko jedna sytuacja. W pewnym momencie rozmowa schodzi na tajemniczego ducha Klary, który się rzekomo objawił Władysławowi. Wyznaje on, że zdarzenie w istocie nie miało miejsca i wszystko mu się tylko śniło. Zaskoczonej Pani C. deklaruje, że zaraz pobiegnie sprawdzić w katakumbach zamku, czy faktycznie są takie, jak mu się śniły. Ona przeżywa silny afekt do niego, nawet mu niemal wprost oznajmia, że jeśli ta wyprawa przyniesie zmianę jego niedowiarstwa w życie pozagrobowe, to może liczyć na jej daleko posuniętą przychylność. Uskrzydlony, napalony Władysław jest więc prawie pewien, że po powrocie z lochów nie będzie gadaniny z erotycznym podtekstem, tylko samiutkie seksualne konkrety. Jednakże podczas jego nieobecności Pani C. przeżywa straszne rozterki, czy łóżkowo ulec namiętnościom, czy też dotrzymać ślubów idealnej miłości jedynie do Boga, a żadnych wybryków w ziemskim wymiarze. Władysław nic o tym nie wie, buszując w podziemiach wśród trumien. A czytelnik już wie z modlitw i z decyzji Pani C., że Władysław buszuje po nic, na darmo, że gdy wróci na komnaty, żadnych figli-migli nie będzie.  Po znaleziskach w grobowcu bidaczyna odżegnuje się, pod koniec książki, od swego niedowiarstwa, ale Pani C. nawet wtedy nie zmienia decyzji. Czytelnik "powieści moralnej" zostaje z rozdziawioną japą. Władzio przez chwilę też, "bezprzytomny", ale się otrząsa i w finale duma tak:


"Duszami należymy do siebie, choć robimy ofiarę z serca upałów. Jakże ci wdzięczen jestem, o Boże dobrotliwy, żeś mi wrócił wiarę w nieśmiertelność ducha. Bo poza grób przeniesie się na wieczności łono węzeł dusz naszych, a gdy ich ani więzy ciała pętać, ani przestrzeń, ani czas rozdzielać nie będą, miłość nasza trwać bedzie na wieki."


I oto w ten sposób pani Konstancja Łubieńska (Constance? czyli C.) wyjaśniła oburzonym w rodzinie i poza nią, jak w istocie wyglądał jej rzekomy romans z Adamem Mickiewiczem. Ale nie tylko z nim. Na powieściowego Władysława bardziej pasowałby heglista Stefan Garczyński, którego sam Mickiewicz niedowiarkiem nazwał.  Stefan był Adama wielkim przyjacielem i w liście, który się zachował, przestrzegał go przed Konstancją, wcale wyraźne i nieeleganckie robiąc aluzje, że ona i jego wcześniej bałamuciła. Miała bowiem ulubienie w poetach. Możliwe, że Konstancja chciała jedną książką dwa ogniska plotek zagasić. Nie sądzę, by jako partner dla wzlotów ducha Konstancji mógł Stefan konkurować z Adamem. Garczyńskiego może i chciała z niedowiarstwa wyleczyć, ale duszę swą zapragnęła w zaświatach sprząc na wieki z duszą Mickiewicza. Adam był solidniejszą gwarancją sławy nieśmiertelnej. Ku niemu skłonności, owszem, się nie wypierała, były  – intelektualne, uczuciowe, romantyczne i ideowe, ale żadnego awanturnictwa i skandalu seksualnego. Nic z tych rzeczy. Duchy Jej i Jego dorównały sobie. 

° ° °



Wśród wielu wspólczesnych tekstów o Obojgu ten uznałem za najbardziej   intrygujący, rzetelny i przyjaźnie czytelnikom napisany:


https://pisarze.pl/2022/06/14/franciszek-czekierda-romans-adama-mickiewicza-z-konstancja-lubienska/


Franciszek Czekierda – ROMANS ADAMA MICKIEWICZA Z KONSTANCJĄ ŁUBIEŃSKĄ