piątek, 9 czerwca 2023

Ostatni list z podróży do Polski. Krzysztof Hariasz.

 


 Już się zmierzcha.


Wracamy już do domu więc pora pokusić się na jakieś drobne podsumowanie. Zacznę może od tego, że było fajnie. Moje naprędce sklecone notki nie umywają się rzecz jasna do rzeczywistych doświadczeń. Nie było czasu, aby je porządnie opracować. A teraz już nie ma ani chęci, ani potrzeby.

Na co dzień obserwuję co się w ojczyźnie dzieje głównie od strony politycznej. A dzieje się bardzo źle. Natomiast nie widać tego jakoś specjalnie na ulicach i drogach. Czasem tylko jakieś bilboardy opozycji o drożyźnie albo idiotyczne reklamy Glapy jak to on nie jest winien. Generalnie polityki na co dzień nie widać. Widać natomiast zadbane miasta i wsie, nowo pobudowane domy mieszkalne, przymilające się do potencjalnego klienta biznesy. Polska dokonała ogromnego skoku do przodu. Wyjeżdżaliśmy z kraju, w którym wszyscy byli mniej więcej równi, czyli nikt nic praktycznie nie miał. Szarość i bieda. Dzisiaj wielu żyje w dobrobycie. Muszę wręcz przyznać, że tak na pierwszy rzut oka wydaje się, iż takim jak my, czyli amerykańskiej średniej klasie i emerytom żyło by się w Polsce dużo lepiej. 

Naoglądaliśmy się też podczas tej wizyty zabytków polskiej architektury oraz, przede wszystkim, polskiej sztuki. I cały czas miałem odczucie, że nie powinniśmy się naszych artystów wstydzić. Oni wprawdzie nie są wystawiani w Metropolitan czy w Luwrze, ale myślę, że można to jakoś wytłumaczyć. Może Francuzi byli bardziej nowatorscy, może Holendrzy dotarli do sedna wcześniej, może imperia nie bardzo są skłonne, aby pokazywać też twórczość z prowincji. Nie wstydzę się powiedzieć, że wielu z tych artystów, których w poprzednich odcinkach wymieniłem, to moim zdaniem śmietana. Oglądam zresztą codziennie dzieła polskich artystów reprodukowanych przez konto polishmastersofart na Instagramie i jestem pełen podziwu. Nie tak dawno, bo w Marcu tego roku byliśmy z Misią w Paryżu i tam odkryliśmy (a przynajmniej ja odkryłem) z pięć nowych muzeów. Pamiętam, że w Muzeum Miasta Paryża myślałem, że trzeba by tam spędzić kilka miesięcy, aby i dokładniej się przypatrzeć, i lepiej poznać historię eksponowanych dzieł. Po wizycie w Krakowie, mam takie samo pragnienie; spędzić z tymi dziełami więcej czasu. I nie z patriotyzmu to wynika tylko z faktu, że te dzieła traktują o sprawach, które albo trochę znam, albo czuję. I czuję, że są naprawdę dobre.

No dobrze, widzieliśmy nie tylko dzieła sztuki. Oglądaliśmy też pola. Spacerowaliśmy po lesie. Wydaje się, że i w polskim społeczeństwie zaczyna funkcjonować troska o sprawy doczesne, o zdrowie. Widzieliśmy biegających młodych mężczyzn i młode kobiety (niestety tatuaże są tu popularne tak samo jak i inne najnowsze mody z tzw. Zachodu). Widzieliśmy dziesiątki rowerzystów. Widzieliśmy całe rodziny na przechadzkach po lesie. Sami łaziliśmy raczej nie dla zdrowia. I pewnie dlatego nabawiłem się kontuzji nogi i przez ostatnie kilka dni kuśtykałem raczej niż dziarskim krokiem turysty przemierzałem ten kraj.



W lesie.


Kiedy przychodzi pora, aby chwilę odpocząć i nabrać sił przed dalszym zwiedzaniem i nowymi atrakcjami, trzeba się posilić. Ja przepadam za prostymi chłopskimi potrawami, więc kiedy tylko miałem okazję zamawiałem żur z jajkiem oraz pierogi. Ruskie (po inwazji na Ukrainę, jadłodajnie na Okęciu przemianowały to danie na pierogi polskie) albo z kapustą i grzybami. Ale spróbowałem też rosołu, ogórkowej i placków ziemniaczanych. Wszystko pycha. Nie było miejsca, żeby mi te dania nie smakowały. Nie musiałem też ich jakoś specjalnie szukać; są dostępne praktycznie wszędzie (tak samo zresztą jak kebaby i pizza), pierogi sprzedaje się na wagę, na miejscu albo na wynos. Dla mnie raj. Z dań może bardziej niespotykanych, skonsumowałem też rosół z perliczki oraz pieczonego okonia. A na deser? No jak to co? Albo pączki (z różą, pyszne) albo napoleonki (czyli, po kolbuszowsku, kremówki). A co, może nie zasłużyłem? Tylko z lekkim niepokojem myślę co będzie, kiedy stanę znów na wadze.



W tatarskiej restauracji.


Wspominałem już chyba o podróżach samochodem osobowym. Ale przemieszczaliśmy się też na inne sposoby. Na przykład dalekobieżny autobus. Stosunkowo tanio, szybko i w miarę wygodnie, z wi-fi na pokładzie. Tylko raz nam podróż zepsuł nawalony do imentu młody człowiek (wyglądał zresztą dość porządnie). Nie wystarczyło, że kierowca mu skonfiskował wypitą do połowy butelkę „Żubrówki”, musiał go w końcu siłą wysadzić na zjeździe przy autostradzie. Uprzednio rzecz jasna zawiadomiwszy policję i (chyba) pogotowie ratunkowe. Kierowcy, przynajmniej tej firmy, którą jeździliśmy (Flix) przeważnie z Ukrainy. Podobnie zresztą jak obsługa w rozmaitych jadłodajniach i innych serwisach na Okęciu. Słyszy się języki kresów  bardzo często (czasami nie mogłem rozróżnić, często zresztą mówią po prostu po rosyjsku, więc nie wiem czy Ukraińcy, Białorusini, czy Rosjanie), szczególnie w większych miastach i w środkach transportu publicznego. 

Krakowską podróż odbyliśmy pociągami. Chyba po raz pierwszy od trzydziestu paru lat. Niby sytuacja podróżnych diametralnie się poprawiła, ale jednak nie do końca. W pociągach Intercity (dalekobieżnych) obowiązują miejscówki. Ale  nam się nie udało kupić ich przez Internet. W kasie zresztą też: już były „wysprzedane.” Więc idzie się do konduktora z pytaniem czy nie miał by jakichś miejsc wolnych. Ludzie przecież co i rusz wysiadają na różnych przystankach i nie sądzę, aby kasy i strony internetowe brały to pod uwagę. Konduktor wtedy mówi, że nic nie ma, ale jak chcemy jechać na stojąco to on nam bilety wypisze. Some things never change. Zgadzamy się. Jadąc do Krakowa, natychmiast znajdujemy pusty przedział i całą drogę przejeżdżamy na gapę. W drodze powrotnej mieliśmy mniej szczęścia i staliśmy na korytarzu aż do celu naszej podróży. Obok stała młoda Ukrainka z dzieckiem więc litość się nad nią raczej niż nad sobą.



W pociągu, w przeciągu.


Oglądałem niedawno opisy scen z transportów na Sybir albo do Treblinki, więc absolutnie nie mam prawa, aby psioczyć na własne przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Ale kiedy przechodzę przez niezliczone bramki na lotniskach, w okropnym tłoku, poganiany przez niecierpliwych „odźwiernych” w mundurach, zmuszony do wykładania wszystkich moich kosmetyków na plastikowe tace, obmacywany od stóp do głów przez straż graniczną, naprawdę nie czuję, aby to była konieczność. Uchodzę z życiem, ale moja ludzka godność doznaje sporego uszczerbku. Nie czuję się dobrze i chcę o tym wszystkim jak najszybciej zapomnieć. 

A mimo wszystko chyba jednak warto. Świat jest ciekawy i potrafi być piękny. Włącznie z moją ojczyzną.



I ja tam byłem, miód i wino piłem…


Do widzenia!


czwartek, 8 czerwca 2023

Listy Ilustrowane. 3. Misia (Maria Adamowicz–Hariasz).

 

Supraśl







Wierszalin





Wielopole







Galeria Pastula koło Kolbuszowej









Rzeszów












środa, 7 czerwca 2023

Listy Ilustrowane.2. Misia (Maria Adamowicz–Hariasz)



Kolbuszowa








Jarosław

 







Kraków
















Dzikowiec









Odrzykoń-Kamieniec