Kasper Twardowski (ok. 1592 – ok. 1641)
Prawdopodobnie pochodził z mieszczańskiej rodziny z Sambora. Młodość spędził w Krakowie, studiując zapewne w Akademii Krakowskiej. Posiadał wybitne wykształcenie literackie. W 1629 przeniósł się przypuszczalnie do Lwowa. Z jego liryków najważniejsze pozostały Lekcje Kupidynowe (ok. 1617). Pisał poematy kolędowe, a także utwory poltyczno-satyryczne i obyczajowe.
KOLEBKA JEZUSOWA (1633)
KOLEBKA JEZUSOWA
Na gościńcu Egiptowym,
Przy Betlejem Dawidowym,
W bok przedmieścia, na ustroniu
Stoi szopa w szczerym błoniu.
Niczym z wierzchu nie pokryta.
Suchą trzciną wnętrz poszyta.
Od starości w ziemię wległa,
Tam przeczysta Panna zległa.
Kędy przedtem osioł z wołem
Odpoczywał pod okołem.
Na tym miejscu Matka z Bogiem
Rozgościła się z połogiem.
Żydóweczka Bogu miła
Hebrejczyka nam powiła.
Imię Jezus mu nadała,
Jako wieczna mądrość chciała
Patrz, człowiecze, jako leży
Ubożuchny bez odzieży.
Mając Ojca Boga w niebie,
A nie ma czym okryć siebie.
Ten, co ptaszkom barwę daje.
Na wiązce siana przestaje.
Co wszytek świat w palcach dzierzy,
Żebrze mleka u Macierzy.
Użalił się Józef stary.
Posłał podeń swój płaszcz szary.
Bydło, czując swego Pana,
Padło przed Nim na kolana.
A Matuchna z bawełnice,
Którą swoje śliczne lice
Jako zwyczaj zawijała.
Pieluszek z niej nakrajała.
Na łonie Go swym powiła
I w jasłeczkach położyła:
Ta, którego porodziła.
Sama naprzód pozdrowiła.
PASTERZE
Gdy się ta rzecz w szopie działa.
W obłokach się pokazała
Światłość dworu niebieskiego
I pułk wojska anielskiego.
Tam pasterze w tej krainie.
Strzegąc trzody na dolinie.
Światłością w twarz uderzeni
Ocknęli się potrwożeni.
Usłyszą rzecz z nieba taką:
„Opowiedam wam wszelaką
Radość, wiedzcie, co sią zstało.
Bóg się wcielił w ludzkie ciało.
Chwała bądź na wysokości
Bogu, a w ziemskiej niskości
Dobrej wolej ludziom wszędzie
Pokój wieczny niechaj będzie.
Ten macie znak: pobieżycie
Do Betlejem, tam ujrzycie
Niemowlątko pod jasłkami,
Ogarnione pieluchami.’’
Uderzył strach na pastuchy,
Ale radość im otuchy
Dodawała. W tęż godzinę
Biegli widzieć Chłopięcinę.
Wnidą w szopę: a tu mali
Aniołkowie heblowali
Złotej wierzby suchą lipkę
Jezusowi nu kolebkę.
Ci suche drewka zbierają,
Drudzy ogień rozdymają,
Usługuje kożdy z duszy.
Ten pieluchy mokre suszy,
Ów na kąpiel wodę grzeje,
A miesiąc się z nieba śmieje.
Rad by z zasług swego cyna*
Łaskę Matki miał i Syna.
Niebo, gwiazdy, słońce jasne,
Widząc w szopie Dziecię krasne,
Hamują swe prędkie biegi.
Mając po Nim pilne szpiegi.
Radzi by Go przywitali
I powinną czcść oddali,
Ale ich w tym ubieżeli
Pastuszkowie i anieli.
Jut też zakwitnęły zorze.
Jut poczęło igrać morze.
Już i wróblikowie mali
Pod strzechą się ozywali.
Już jutrzenka powstawała,
Cynozura* tył podała:
Wtenczas Panna Syna kładła
Po kąpieli w prześcieradła.
Cud nad cudy niewidany.
Olbrzym niewypowiedziany,
Który wszystek świat obliwa,
Teraz w łyżce wody pływa.
Skąpawszy go, swym rańtuszkiem*
Ogarnęła, a kożuszkiem
Malowanym zagrzywała.
Nakarmiwszy powijała.
Powolniuchny w powijaniu.
Podał się w moc ku wiązaniu.
Jak baranka skrępowano,
Co go na rzeź zgotowano.
Matko wszelakiej litości.
Czemu nad tym okrutności
Dokazujesz, który w niebie
Jeszcze z wieków przejźrzał Ciebie?
Nie ta, która Go zrodziła,
Ale miłość to sprawiła.
Miłość narodu ludzkiego.
Ta przyczyna węzłu tego.
A miluchne Dziecko w żłobie
Śpi smaczny sen o tej dobie.
Smokce usta swej gębusie.
Właśnie jakby ssał Matusie.
Pastuszkowie kołem stoją,
a wrzaskliwe gajdki* stroją.
Są multankl, są piszczele.
Są i prości skrzypiciele.
Różni różnie służą Bogu.
Ten na głośnym trąbi rogu:
Którzy kiedy tak śpiewali,
Trzej Królowie przyjechali.
TRZEJ KRÓLOWIE
Z kraju świata, ode Wschodu
Jadą mędrcy do narodu
Obcej strony, chcąc nowego
Witać Króla żydowskiego.
Dniem i nocą pośpieszają.
Miasta, zamki omijają.
Przewodnika im nie trzeba.
Mają gońca wpośrzód nieba.
Puścili się potem torem
Do Solimy* przed wieczorem.
Tam Heroda nawiedzili.
U niego nic nie sprawili.
Za powabem jasnej gwiazdy
Idą znowu na podjazdy.
Ale już ich serce wieszcze
Przeczuwało bliskie miejsce.
A gdy szopę oglądali,
Z koni swoich pozsiadali,
Słudzy skarbów dobywają.
Sami szat swych przywdziewają.
Gaspar bisior kładzie na się,
Malcher w drogim altembasie,
A Baltazar przypalały
W srebrogłów się stroi biały.
Potem w szopę zaraz proście
Z nieznajomych krajów goście.
Palcem Bożym prowadzeni,
Do ubogiej weszli sieni.
Nie było tam złotem tkanych
Drogich szpaler haftowanych.
Żłób z drabiną stał przy ścienie,
A sam Jezus spał na sienie.
Zdumieją się, potem staną.
Widzą Pannę zadumaną,
Widzą Jóźwa podeszłego
Oraz z bydłem klęczącego.
A gdy bliżej przystąpili,
Dziecię w jasłkach obaczyli.
Gwiazda, co ich prowadziła,
Ta im wszytko tłumaczyła.
Kto by wierzył tej odmianie,
Żeby oni trzej poganie,
Widząc przy Nim to ubóstwo,
Mieli przyznać Jemu bóstwo!
Rozważając tajemnice
Cudów Bożych, na oblice
Padli przed Nim, cześć Mu dali
I proroctwa wykonali.
Albo w duchu to widzieli.
Albo z gwiazdy zrozumieli,
Że przez dary, które dają,
W Trójcy Boga wyznawają.
Pierwszy ze trzech, król pogański,
Upominek zgoła pański,
Sceptrum* złote Mu oddaje
I za króla Go przyznaje.
Po nim wtóry, król od Saby,
Ten kadzidło, dar niesłaby,
Co stanowi kapłańskiemu
Należało, daje Jemu.
Po tych zasię następował
Ten, co słońcem twarz sfarbował,
Mirę wonną ofiaruje,
Człowieczeństwo figuruje.
Godne dary wielkiej dzięki
Bierze Panna od ich ręki.
Józef stary im dziękuje,
Od Jezusa rzecz feruje.
A gdy Bogu cześć oddali,
Z Maryją się pożegnali
I na wieczne pamiętania
Powtarzają pożegnania.
Wtenczas zarwał szczęścia swego
Józef, bo mu odjezdnego
Cetnar złota odliczyli,
Do Egiptu wyprawili.
° ° °
* swego cyna – swej świecącej tarczy
* Cynozura – gwiazdozbiór Mała Niedźwiedzica
* rańtuszkiem – szalem z cienkiego płótna
* gajdki – dudy, kobzy
* Do Solimy – do Jerozolimy
* Sceptrum – berło